Wstęp do „Erografii”

Chcenie jest wolne od kalkulacji. Szaleństwo ciała, które wrzuca się w miejsca i sytuacje prowadzące do jakiegoś, być może chwilowego, spełnienia. Jak poczuć, że jestem, naprawdę jestem? Jak odczuć, że moje materialne ciało naprawdę istnieje i ma się dobrze? To coś ze środka czegoś chce i jest nieustępliwe; napina mięśnie, każąc dążyć do realizacji celu.

Rzeczywistość jest z gruntu seksualna. Świat, by budzić się i powstawać przed naszymi oczami, musi się płodzić. I materia jest seksualna — przyciąga cząsteczki, one zaś ocierają się o siebie i łączą. Materia jest frywolna. Atomy wcześniej należące do miąższu pomarańczy, mchu lub lisa teraz składają się na nasze ciała, lecz jedynie chwilowo, bo tylko wyczekują momentu, by się uwolnić pod postacią złuszczonego naskórka, obciętego paznokcia czy wyplutej śliny. Wtedy zetkną się z nowym, złączą na jakiś czas i podążą dalej. Gnicie jest seksualnym widowiskiem metamorfozy. Możesz włożyć palec w truchło i poczuć, jak jest tam miękko. Materia pragnie przemiany bezwarunkowo i na ślepo, a my jej ulegamy.

To tylko niezobowiązująca myśl, pewne rozpoznanie rzeczywistości, które może być fałszywe.

Jakieś dziesięć lat temu natrafiłem na taki fragment:

Myślę o pewnym kliencie. Nie znam jego imienia; nie był wyjątkowy. Płacił 250 dolców za godzinę, tak jak inni moi klienci, i tylko na tym mi zależało. Ale powiedział jedną rzecz na koniec naszych sesji. Gdy doszedł, a ja wytarłam go ciepłym ręcznikiem i pozwoliłam mu przez chwilę siedzieć w ciszy — co, jak przypuszczałam, związane było ze wstydem — rzekł do mnie: „Teraz znów czuję się człowiekiem” [1].

Trzyma mnie to do dziś; cały czas to pamiętam. Ta krótka poetycka proza nazwała ważną dla mnie rzecz. Powrót do bycia człowiekiem. Amber Dawn, pisząc o własnych doświadczeniach z pracy z klientami, otworzyła drzwi, które chyba od zawsze fascynowały mnie najbardziej. Przyciągały mnie. Prowokowały. „Teraz znów czuję się człowiekiem” — a wcześniej kim był? Kto zamieszkiwał jego ciało? Dlaczego orgazm pozwolił mu wrócić? Można na to odpowiedzieć w sposób wulgarnie prosty, ale dla mnie fragment ten jest metafizycznym zapisem rozpoznania swojej istoty. Sperma opuszczająca jego ciało to nic innego jak pewna konieczność, prymitywny znak uwolnienia energii.

Materia ciała jest też jego duchem. To jak aura, ulubione słowo ezoterycznych wyznawców energii. Emanacja płci i seksu domaga się materii, nie dzieje się tylko między słowami. Zanim coś zostanie nazwane — bezczelnie istnieje, nie domaga się słowa, ale też z chęcią je przyjmie. Bo lubimy sobie opowiadać nasze przyjemności.

Czasami też lubimy je rozpamiętywać. Wyszedłem z domu i ruszyłem przed siebie, nad rzekę. Padało, a ja uparcie szedłem. Coś się we mnie paliło. Minąłem miejsce pocałunku, potem drugiego pocałunku, wreszcie seksu. To się zapisało w tych miejscach. Nie było śladu, trawa już dawno się podniosła, ziemia wchłonęła płyny. Zdarzenia jakby już do mnie nie należały, ale przecież były moje. Moje ciało je kolekcjonowało, a seksualna energia płynęła razem z nurtem rzeki i była już gdzieś indziej. Ale wciąż to ja, moje ciało. Ono zachowało to w pamięci.

Widzę płeć i seksualność jako koła, które w swoim wnętrzu zawierają wszelkie przejawy tych na wskroś ludzkich doświadczeń. Nie interesuje mnie jednak ten środek — może poza samym środkiem — ale raczej linia, która tworzy okrąg. A przecież z lekcji matematyki wiem, że koło to nic innego jak tysiące punktów stojących blisko siebie — tak blisko, że zaczynają tworzyć łańcuch. Właśnie te punkty-doświadczenia zajmują mnie najbardziej — one wyznaczają kresy płci i seksualności. To one utrzymują je w porządku, o którym niektórzy mówią, że nie istnieje. One — podobnie jak reflektory na skrajach boiska — oświetlają pole gry. Te punkciki to travesti wyczekująca klienta, modelka pozująca do pornograficznego magazynu, biały Europejczyk, który marzy o odcięciu swojego członka, czeczeński homoseksualista decydujący się na randkę, choć wie, że może go za to spotkać śmierć. Wiem, że te punkty należą do innych światów — innych kultur i historii — ale w tym przypadku liczba mnoga jest tak naprawdę złudzeniem. Interesuje mnie ludzka istota i to, do czego jest zdolna, by zrealizować swoje chcenie. Jasne, jej położenie niejako buduje tor przeszkód do realizacji owego pragnienia, ale w żaden sposób nie zakłóca obrazu pożądającego ciała. Nie wiem, czy wyraziłem się jasno. Może inaczej: zamieszkiwanie pożądania w ludzkim ciele jest zawsze takie samo — jak miejsce serca w klatce z żeber.

I najważniejsze: ludzkie chcenie. Nonszalanckie, silne, natychmiastowe, czasami bardzo uparte. To, co konstytuuje nasze bycie w świecie, to właśnie chcenie, bez żadnego wysiłku wymykające się rozumowi, który chciałby kalkulować. Chcenie jest wolne od kalkulacji. Szaleństwo ciała, które wrzuca się w miejsca i sytuacje prowadzące do jakiegoś, być może chwilowego, spełnienia. Jak poczuć, że jestem, naprawdę jestem? Jak odczuć, że moje materialne ciało naprawdę istnieje i ma się dobrze? To coś ze środka czegoś chce i jest nieustępliwe; napina mięśnie, każąc dążyć do realizacji celu.

Wszyscy jesteśmy pożądającymi ciałami. Wygodnie jest o tym zapominać, jednak tak naprawdę każdy z nas śpi na ziarnku grochu. I czasami przychodzi ktoś, kto pomaga pożądaniu dojść do spełnienia. Tak właśnie pisze się nasza historia, jej rdzeń dzielimy wszyscy. Erografie to pisanie erotyką albo zapis erotyczności, albo erotyczne pismo będące utrwaleniem striptizu faktów. Erografie to podróże krótkie i dłuższe w celu odkrycia tej wspólnoty, której odmawia się istnienia, wspólnoty pożądania drugiego ciała. Podróże bardziej ontologiczne niż etyczne: oto staje się coś. Jak owo coś się dzieje i dlaczego w ogóle zaistniało? Takie pytania lubię najbardziej.

Karol Gromek, Erografie, TNSA, Kraków 2024.

[1] A. Dawn, How Poetry Saved My Life, Vancouver 2003, s. 70.