Wielu mężczyzn jest uciskanych znacznie bardziej od wielu kobiet, a każda feministka zdecydowana stawać bez względu na okoliczności po stronie tych ostatnich z pewnością doszłaby do wniosku, że niekiedy jej wsparcie kobiet kosztem mężczyzn podniosłoby poziom nierówności na świecie […]. Żadna feministka, której troska o kobiety wywodzi się z dążenia do powszechnej sprawiedliwości, nie ma prawa zezwolić, by jej celem była poprawa sytuacji wyłącznie kobiet [1].
W społeczeństwach, w których dyskryminację ze względu na płeć się piętnuje, reakcja na nią koncentruje się na postawach i praktykach, które (w pierwszym rzędzie) działają na niekorzyść kobiet i dziewcząt. Tym przejawom dyskryminacji ze względu na płeć, których ofiarami padają mężczyźni i chłopcy, poświęca się — w najlepszym razie — niewiele uwagi [2]. A owe nieliczne przypadki, kiedy dyskryminacja osobników płci męskiej [3] jest dostrzegana, nie skutkują poprawą sytuacji. Można by zatem mianować dyskryminację mężczyzn „drugim seksizmem” [4], nawiązując do słynnej książki Simone de Beauvoir [5]. Drugi seksizm to seksizm ignorowany, seksizm, którego nie traktuje poważnie nawet większość osób przeciwnych (lub twierdzących, że są przeciwne) dyskryminacji ze względu na płeć. Jest to godne ubolewania nie tylko ze względu na implikacje tego stanu rzeczy dla dyskryminacji mężczyzn, lecz również, czego będę dowodził, ponieważ dyskryminacji kobiet nie da się w pełni wyplenić bez rozprawienia się z wszelkimi formami seksizmu.
Niekorzystna sytuacja
Drugi seksizm tak rzadko się dostrzega, że sama wzmianka o nim może być uznana za absurd. Niektórzy sądzą wręcz, że mężczyźni w ogóle nie są dyskryminowani, a jednak skonfrontowani z przykładami są zaskoczeni faktem, że nie przyszły im one do głowy. Do przejawów niekorzystnej sytuacji mężczyzn zalicza się brak ochrony, którą zazwyczaj cieszą się kobiety, przed poborem. W odróżnieniu od kobiet mężczyzn nie tylko powołuje się do wojska, lecz również wysyła na front, gdzie grożą im obrażenia, fizyczne i psychiczne, oraz śmierć. Mężczyźni padają również w przeważającej większości ofiarą przemocy w większości kontekstów (z pewnymi wyjątkami) niezwiązanych ze służbą wojskową. Na przykład stanowią większość ofiar przestępstw z użyciem przemocy, bywają też częściej (choć, ponownie, nie zawsze) ofiarami ludobójstwa. Mężczyznom częściej niż kobietom wymierza się kary fizyczne. W rzeczy samej, niekiedy kar takich wymierzać kobietom nie wolno, podczas gdy są one dozwolone, a wręcz zalecane wobec mężczyzn. Choć rzadziej niż kobiety padają oni ofiarą przemocy seksualnej, w przypadku mężczyzn przemoc ta jest bagatelizowana i co za tym idzie często nie jest zgłaszana. Ojcowie po rozwodzie mają mniejsze szanse na przyznanie opieki nad dziećmi. Te i inne przykłady zostaną omówione dość — choć zdecydowanie zbyt mało — szczegółowo w rozdziale drugim.
Zarazem wykazanie istnienia niekorzystnej sytuacji mężczyzn samo w sobie nie wystarcza, by dowieść, że są oni ofiarami seksizmu. Nie wszystkie przypadki niekorzystnego położenia ze względu na płeć stanowią przejaw seksizmu. Aby to zilustrować, rozważmy następujący przykład. Hemochromatoza dziedziczna to uwarunkowana genetycznie choroba, która sprawia, że organizm zaczyna stopniowo w nadmiernym zakresie przyswajać żelazo, składując je w kluczowych narządach. Niewykryta na czas może skutkować ich poważnymi uszkodzeniami i niewydolnością, nierzadko prowadząc do śmierci. Leczenie, jeżeli przypadłość zostanie rozpoznana wystarczająco wcześnie, polega na puszczaniu krwi [6]. Choć odziedziczyć ją mogą zarówno kobiety, jak i mężczyźni, ci ostatni częściej zapadają na spowodowaną nią chorobę. Dzieje się tak, ponieważ kobiety w wieku rozrodczym regularnie tracą krew, a co za tym idzie żelazo, podczas miesiączki [7]. Z powyższego możemy wywnioskować, że okres stanowi korzyść dla kobiet cierpiących na hemochromatozę. Jednak menstruacja może być również niekorzystna. Jako że młodsze kobiety tracą krew i żelazo, są bardziej od mężczyzn podatne na niedokrwistość wywołaną jego niedoborem. Miesiączka jest zatem korzystna dla kobiet chorych na hemochromatozę i niekorzystna dla kobiet podatnych na spowodowaną brakiem żelaza niedokrwistość. Analogicznie, brak miesiączki jest niekorzystny dla zdrowia mężczyzn chorych na hemochromatozę, ale stanowi korzyść dla tych, którym w przeciwnym wypadku mógłby grozić niedobór żelaza.
Obecność lub nieobecność tych niekorzystnych aspektów nie dowodzi, że mężczyźni z objawową hemochromatozą i kobiety z niedokrwistością spowodowaną brakiem żelaza są ofiarami seksizmu.
Dyskryminacja
Aby zrozumieć relację między niekorzystną sytuacją (ze względu na płeć) a seksizmem, trzeba wprowadzić i wyjaśnić kilka pojęć. Po pierwsze, musimy odróżnić niekorzystną sytuację od dyskryminacji. Mężczyzna cierpiący na hemochromatozę znajduje się za sprawą braku okresu w niekorzystnej sytuacji, ale nie jest dyskryminowany. Żeby była mowa o dyskryminacji, niekorzystna sytuacja musi być przynajmniej częściowo następstwem działania lub, zdaniem niektórych osób, struktur lub praktyk społecznych. Tym samym przedstawiciele danej płci mogą doświadczać dyskryminacji ze strony osoby, instytucji lub państwa. Względnie, dane struktury lub praktyki społeczne mogą skutkować uprzywilejowaniem jednej płci kosztem drugiej. Niekorzystna sytuacja mężczyzny chorego na hemochromatozę nie jest sama w sobie efektem żadnego z powyższych. Nikt nie zabronił mu przecież menstruacji ani go do niej nie zniechęcał, nikt nie usunął mu nieposiadanej przezeń macicy ani nie uniemożliwił mu jej przeszczepu [8].
Nie możemy jednak z tego wywnioskować, że za każdym razem, kiedy dyskryminacja ze względu na płeć działa na czyjąś niekorzyść, rzeczona osoba pada ofiarą seksizmu. A to dlatego, że dyskryminacja jest czasami w zupełności adekwatna, a wręcz pożądana. Wyrazu „dyskryminacja” używa się tak często w pejoratywnym sensie, że czasami można zapomnieć, iż ma on również znaczenie, które negatywne wcale nie jest. Etymologicznie rzecz biorąc, „dyskryminować” pochodzi od łacińskiego discrimino — rozróżniam [9]. Pewien zakres dyskryminacji jest — w tym sensie — zarówno nieunikniony, jak i pożądany. Na przykład nauczyciele muszą stosować dyskryminację — rozróżniać dobre i złe prace uczniów. Gdyby nauczyciele — bez względu na jakość ocenianej pracy — nagradzali je wszystkie najwyższymi ocenami lub uznawali bez wyjątku za niezadowalające, to ich zachowaniu brakowałoby niezbędnej dyskryminacji.
Bezzasadna dyskryminacja
Dochodzimy tym samym do drugiego rozróżnienia, mianowicie między dyskryminacją a dyskryminacją nieuczciwą bądź bezzasadną. Podczas gdy dyskryminacja sama w sobie może być właściwa, dyskryminacja bezzasadna jest — z definicji — moralnie problematyczna.
Rzecz jasna, da się wskazać wiele możliwych płaszczyzn bezzasadnej dyskryminacji. Zaliczają się do nich płeć, rasa, wyznanie, pochodzenie, narodowość i orientacja seksualna. Tematem niniejszej książki jest bezzasadna dyskryminacja ze względu na płeć danej osoby [10].
Trzeba jednak pamiętać, że płeć nie zawsze stanowi niewłaściwy powód dyskryminacji danego człowieka. Tym samym, ustaliwszy, że niekorzystna sytuacja jest skutkiem dyskryminacji ze względu na płeć, należy zbadać, czy ów przypadek dyskryminacji jest słuszny, sprawiedliwy tudzież uzasadniony. Innymi słowy, trzeba określić, czy płeć danej osoby stanowi odpowiednią podstawę do jej odmiennego traktowania. Ktoś mógłby na przykład stwierdzić, że mężczyźni w średnim wieku podlegają dyskryminacji, jeżeli ich ubezpieczenie zdrowotne nie pokrywa — w odróżnieniu od kobiet w tym samym przedziale wiekowym — rutynowej mammografii. Można by jednak zaoponować, że dyskryminacja ta nie jest bezzasadna z uwagi na odpowiednią różnicę między mężczyznami a kobietami. Kobiety, ze względów anatomicznych, są bardziej podatne na raka piersi i co za tym idzie koszt rutynowego badania może być w ich przypadku — w odróżnieniu od mężczyzn — uzasadniony. (Możemy sobie oczywiście wyobrazić sytuacje wyjątkowe. Gdyby dało się wskazać grupę mężczyzn szczególnie narażoną na ryzyko wystąpienia raka piersi, to moglibyśmy uznać, że grupie tej bezzasadnie odbiera się rzeczony przywilej).
Jak można się spodziewać, właściwy zakres bezzasadności dyskryminacji jest kwestią sporną. Sam najchętniej odpowiedziałbym, że dyskryminacja jest niesłuszna, kiedy ludzi traktuje się inaczej w sytuacji, gdy nie istnieje odpowiednia różnica, która odmienne traktowanie by uzasadniała. (Mówiąc o uzasadnieniu odmiennego traktowania, nie mam na myśli, że podaje się taki czy inny powód tegoż, lecz że istnieje jego dobre uzasadnienie obiektywne). Na przykład, gdyby nauczyciel oceniał negatywnie pracę zasługującą na dobrą ocenę i czynił to ze względu na płeć, rasę, wyznanie, narodowość lub orientację seksualną ucznia, to uczynek tego nauczyciela byłby bezzasadny i niewłaściwy. Wymienione właściwości autora pisemnej pracy są nieistotne przy ocenie jej jakości.
Powyższej definicji bezzasadnej dyskryminacji nie trzeba przyjmować, żeby dojść do wniosków, których prawdziwości będę dowodził w dalszej części książki. Ludzie hołdujący różnym kryteriom bezzasadności dyskryminacji mogą się zgadzać co do tego, że konkretne przejawy dyskryminacji są niesprawiedliwe. Tym samym moja argumentacja w kolejnych rozdziałach nie będzie zakładała konkretnej definicji bezzasadności dyskryminacji. Mam nadzieję uniknąć dzięki temu przynajmniej części sporów co do jej istoty.
Żeby podeprzeć się konkretnym przykładem: nie potrzebujemy definicji bezzasadności dyskryminacji, aby stwierdzić, że zakazywanie kobietom wstępu na uczelnie (z racji faktu, że są kobietami) stanowi przypadek tejże. Podobnie, nie musimy dysponować takową definicją, by uznać, że prawo zezwalające na wymierzanie kar cielesnych chłopcom, ale nie dziewczętom, stanowi bezzasadną dyskryminację. Nie znaczy to, że te praktyki dyskryminacyjne nie mają swoich obrońców. Chodzi jedynie o to, że najlepszym sposobem na określenie, czy dany przejaw dyskryminacji jest niewłaściwy, jest zbadanie go w pełnym kontekście. Właśnie to uczynię w rozdziale czwartym.
Z tego samego względu nie jest konieczne, by ci, którzy przyjmują zaproponowaną przeze mnie definicję, doprecyzowywali, kiedy konkretnie płeć danej osoby jest nieistotna. Tę kwestię również można pominąć. Co więcej, tak czy inaczej nie jest jasne, czy w ogóle dałoby się to dookreślić. Istnieje przecież tyle różnych sposobów traktowania ludzi i tyle różnych okoliczności, w których się ich w dany sposób traktuje. Nie da się stworzyć precyzyjnej definicji, która obejmie wszystkie te przypadki [11]. Rozważmy choćby wzmiankowany wyżej przykład wczesnego wykrywania nowotworu piersi. Określenie, czy stanowi on przypadek uzasadnionej dyskryminacji, zależy od ryzyka wystąpienia rzeczonego nowotworu odpowiednio u mężczyzn i kobiet, od kosztów konkurencyjnych programów wczesnego jego wykrywania i od przyjętych zasad racjonowania rzadkich zasobów. To tylko jeden z wielu kontekstów, w których musimy oszacować zasadność dyskryminacji.
Seksizm
Bezzasadną dyskryminację ze względu na płeć będę nazywał „dyskryminacją ze względu na płeć”, „dyskryminacją seksistowską” lub „seksizmem” [12]. To chyba całkiem zdroworozsądkowe pojmowanie istoty seksizmu. Nie jest ono jednak pozbawione kontrowersji i tym samym definicja ta, definicje konkurencyjne i konsekwencje różnic między nimi wymagają omówienia.
Po pierwsze należy zauważyć, że nie ma jednego standardowego użycia terminu „seksizm”. Jest on stosowany na wiele różnych sposobów, nawet przez ludzi, których jednoczy jego kontestacja. Na przykład Janet Radcliffe-Richards definiuje go, choć tylko przy okazji, jako „przywiązywanie wagi do płci w kontekstach, w których wagi ona nie posiada” [13]. Mary Anne Warren twierdzi, że seksizm „zazwyczaj definiuje się jako bezzasadną dyskryminację ze względu na płeć” [14] i że dyskryminacja „ze względu na płeć może być niewłaściwa albo dlatego, że wywodzi się z fałszywych i krzywdzących poglądów o osobach danej płci, albo ponieważ niesprawiedliwie krzywdzi tych, których się dyskryminuje” [15].
Inni uznają definicję tego rodzaju za niewystarczającą i uważają, że seksizm cechuje dodatkowy aspekt, który opisuje się jako podporządkowanie danej płci innej, dominację jednej płci nad inną lub ucisk jakiejś płci [16]. Osoby, których zdaniem ów dodatkowy element jest niezbędny, żeby można było mówić o seksizmie, zazwyczaj utrzymują, że seksizm musi być zjawiskiem systemowym, ponieważ podporządkowanie, dominacja i ucisk nie mogą istnieć bez dyskryminacji systemowej. Są one również zdania, że te dodatkowe warunki zaistnienia seksizmu wykluczają sytuację, w której mężczyźni mogliby być ofiarami seksizmu. A to dlatego, że ich zdaniem mężczyźni nie mogą być podporządkowani, zdominowani ani uciskani. Ponadto mogłyby one również zanegować tezę, że dyskryminacja mężczyzn, nawet jeśli występuje, ma w jakimś innym sensie charakter systemowy.
Istnieją niezliczone wersje i kombinacje tych poglądów i z oczywistych względów nie jestem w stanie przeanalizować ich wszystkich. Rozważę jednak kilka przykładów.
Zdaniem Richarda Wasserstroma „rasizmu i seksizmu nie należy uznawać za zjawiska polegające po prostu na […] dowolnym […] uwzględnianiu czyjejś rasy”.
Oprócz tego muszą one zachodzić:
w kontekście konkretnego zestawu instytucjonalnych relacji i konkretnej ideologii, które wespół tworzą i utrzymują konkretny system instytucji, wyznaczanych ról, przekonań i podejść. Cechą rzeczonego systemu jest i było to, że polityczne, ekonomiczne i społeczne władza i korzyść skupione są w rękach białych mężczyzn [18].
Pojmowany w ten sposób seksizm musi być systemowy, a system ów musi sprzyjać tym, którzy znajdują się na pozycji władzy [19]. Również zdaniem Marilyn Frye seksizm musi być zjawiskiem systemowym i działać na korzyść pewnej grupy. Jak pisze: „sedno seksizmu tkwi zasadniczo w systemie lub strukturze, nie zaś konkretnym czynie” [20], a „termin «seksizm» tyczy się kulturowych i ekonomicznych struktur tworzących i ugruntowujących skomplikowane i sztywne relacje naznaczania płcią i obwieszczania płci, które dzielą gatunki, podług płci osobników, na osobniki dominujące i podporządkowane” [21].
Powyższe definicje seksizmu są z jednej strony szersze od mojej, a z drugiej strony węższe. Jak pamiętamy, zdefiniowałem „seksizm” jako bezzasadną dyskryminację ze względu na płeć osoby. Definicje prof. Frye i prof. Wasserstroma są szersze w tym sensie, że koncentrują się nie na konkretnym czynie, lecz systemie, który czynowi owemu sprzyja (bądź któremu nie sprzyja). Zarazem ich definicje są węższe od mojej pod innym względem. Gdybyśmy bowiem podążyli ich tropem, to mniej uczynków będzie można uznać za seksistowskie. A to dlatego, że wyłącznie podzbiór czynów stanowiących bezzasadną dyskryminację ze względu na płeć tworzy bądź umacnia daną hegemonię.
Czy można by wskazać jakieś zalety tych konkurencyjnych wobec mojej definicji? Prof. Frye zachęca do rozważenia następującego przypadku:
Jeżeli firma zatrudnia menedżera do nadzorowania pracy mężczyzn, którą dotychczas zawsze nadzorowali inni mężczyźni, to nie da się zaprzeczyć, że płeć kandydata jest istotna dla jego perspektyw sprawnego i skutecznego zbudowania z pracownikami relacji zawodowej [22].
Przypadek ów ma wykazać, że bezzasadna dyskryminacja nie może się sprowadzać wyłącznie do faktu odmiennego traktowania ludzi ze względu na przypadkowe lub nieistotne cechy, takie jak ich płeć. A to dlatego, że płeć nie jest w tym przypadku nieistotna dla zdolności wykonywania pracy. Zdaniem prof. Frye niezatrudnienie we wzmiankowanym przypadku kobiety przyczyni się do utrwalenia szerszego systemu odmawiającego kobietom sprawczości.
Zgadzam się, że systemy mogą być seksistowskie; zgadzam się też, że seksizmem jest systemowe blokowanie kobietom dostępu do pewnych stanowisk. Nie sądzę jednak, że bezzasadna dyskryminacja musi mieć charakter systemowy, aby uznać ją za seksizm. Rozwinę ten temat później; na razie wyjaśnię tylko, jak z perspektywy „nieistotnej cechy” można wytłumaczyć wzmiankowany przez prof. Frye przypadek. Po pierwsze, należy zauważyć, że istotność płci osoby starającej się tam o pracę zależy od podejścia pracowników, którzy mieliby podlegać jej nadzorowi. Gdyby ich podejście do kobiety na stanowisku kierowniczym było inne, to byłaby ona na tej pozycji równie skuteczna jak mężczyzna. Tym samym musimy zadać sobie pytanie, czy za różnice w podejściu pracowników do nadzorujących ich mężczyzn i kobiet jest odpowiedzialna nieistotna cecha. Ponieważ odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, możemy wywnioskować, wychodząc z perspektywy przez prof. Frye odrzuconej, że podejście pracowników jest seksistowskie.
Kolejną kwestią jest, czy ludzie zatrudniający menedżera powinni uznać ów seksizm za pewnik, czy raczej winni go zwalczać. Choć nie wydaje mi się, żeby można było udzielić na to pytanie kategorycznej odpowiedzi, żywię silne podejrzenie, że w znakomitej większości przypadków nie powinno się pobłażać takim seksistowskim poglądom. Na przykład z historii wynika, że przymykanie oka na takie postawy wyłącznie je wzmacnia (co jest niewłaściwe niezależnie od problemów systemowych). Za to zwalczanie uprzedzeń poprzez uwzględnianie kandydatów bez względu na ich płeć (bądź rasę), choć na początku może być obarczone trudnościami, pomaga uprzedzenia te eliminować. We wszystkich tych przypadkach, w których na przekór podejściu podwładnych powinna zostać zatrudniona kobieta, pobłażanie seksizmowi można uznać za pośrednio seksistowskie.
Prof. Wasserstrom przedstawia inny przykład. Jak pisze, niewolnictwo było niewłaściwe „nie dlatego, że konkretne osoby, którym przypisano status niewolników, otrzymały ów status arbitralnie, ze względu na nieistotną cechę, tj. ich rasę” [23]. Jego zdaniem w pierwszym rzędzie problematyczna jest praktyka sama w sobie — „fakt, że niektóre osoby mogą być właścicielami innych, ze wszystkimi tego konsekwencjami” [24].
Czy przypadek niewolnictwa naprawdę pokazuje, że analiza rasizmu lub seksizmu z perspektywy „nieistotnej cechy” jest błędna? Moim zdaniem nie. Są przynajmniej dwa inne możliwe wytłumaczenia. Po pierwsze, sam fakt, że podstawowym złem niewolnictwa jest traktowanie ludzi jak własności, świadczy o tym, że podstawowym złem nie jest tu dyskryminacja. Mając to na względzie, nie powinno dziwić, że rasizm nie wystarczy do wyczerpującego wyjaśnienia, dlaczego niewolnictwo jest niewłaściwe. Rzecz jasna, jeżeli rasa stanowi kryterium doboru niewolników, to dyskryminacja rasowa jest kolejną godną potępienia cechą niewolnictwa, jednak nie mamy powodu uznać, że fundamentalne zło niewolnictwa musi być wytłumaczone w kategoriach rasizmu, a co za tym idzie z perspektywy „nieistotnej cechy”. Przykład ów świetnie pokazuje, że niektóre czyny mogą być niemoralne z więcej niż jednego powodu i że dyskryminacja może być niekiedy dodatkowym, a nie podstawowym złem.
Po drugie, być może dałoby się jednak w pełni wytłumaczyć zło niewolnictwa z perspektywy „nieistotnej cechy”. Fakt, że ludzie są właścicielami maszyn i traktują je jak własność, nie budzi moralnego niepokoju; zdecydowanie budzi go za to sytuacja, w której ludzie są właścicielami i traktują jak własność innych ludzi. Czym można wytłumaczyć tę różnicę? Otóż tym, że maszyny w odpowiednim sensie się od ludzi różnią. To właśnie przez tę różnicę bycie właścicielem człowieka jest niemoralne, podczas gdy posiadanie maszyn takie nie jest. Uznając, że można być właścicielem jakiejś osoby ze względu na jej „rasę”, ludzie błędnie uznawali ową „rasę” za istotną różnicę w stosunku do tych ludzi, których właścicielem być nie można. Mylnie uważali czarny kolor skóry za cechę analogiczną do bycia maszyną lub innym przedmiotem, który można posiadać. Z tej perspektywy to bezzasadna dyskryminacja wyjaśnia, dlaczego zło niewolnictwa wymierzone jest w konkretnych ludzi. Dana osoba staje się niewolnikiem wyłącznie przez swoją „rasę”. Gdyby miała inne pochodzenie, to za niewolnika uznana by nie została.
Nawet jeśli odrzucimy powyższe riposty wobec tezy prof. Frye i prof. Wasserstroma, utrzymując, że seksizm nie jest wyłącznie kwestią traktowania ludzi inaczej ze względu na nieistotną cechę, to nie musimy przyjmować ich definicji seksizmu. Można nadal uważać seksizm za niewłaściwą bądź bezzasadną dyskryminację ze względu na płeć, zaprzeczając zarazem, jakoby sprowadzał się on do różnicowania między ludźmi ze względu na płeć, kiedy faktycznie nie jest ona istotna. Można przedstawić konkurencyjną definicję bezzasadnej dyskryminacji, nadal uznając seksizm za przypadek tejże. Odrzucenie wyjaśnienia bezzasadnej dyskryminacji „nieistotną cechą” nie wymaga przyjęcia podejścia, że seksizm musi spełniać kryterium systemowe lub musi się wiązać z dominacją, podporządkowaniem lub uciskiem.
Dotychczas dowodziłem, że nie musimy odrzucać koncepcji seksizmu jako bezzasadnej dyskryminacji ze względu na płeć. Teraz chciałbym wyjaśnić, dlaczego nie powinniśmy odrzucać jej na rzecz omówionych powyżej konkurencyjnych definicji. Przyjęcie wymogu, że dyskryminacja ma charakter systemowy i wiąże się z podporządkowaniem, dominacją lub uciskiem, gryzłoby się z użyciem tego terminu w języku potocznym.
Na co dzień mówi się o podszytych uprzedzeniami i dyskryminacją „-izmach” pod nieobecność powszechnej i systemowej marginalizacji. Gdyby nauczyciel miał oceniać pracę ucznia surowiej wyłącznie ze względu na fakt, że uczeń ten jest biały lub że jest mężczyzną, uznalibyśmy to za (między innymi) rasizm lub seksizm. Ludzie istotnie stosują w takich kontekstach terminy „rasizm” i „seksizm”. Użycie to nie jest zresztą ograniczone do laików. Peter Singer pojmuje na przykład szowinizm gatunkowy i rasizm jako odmienne traktowanie istot ze względu na przypadkowe lub nieistotne różnice.
Być może moi przeciwnicy uznają, że choć faktycznie używamy wyrazów takich jak „seksizm” i „rasizm” w ten sposób, to nie powinniśmy tego robić. Niewykluczone, że zalecą oni, byśmy zmienili sposób ich stosowania i używali „seksizmu” w bardziej ograniczonym sensie. Kwestie definicji są trudne. Nie możemy kategorycznie stwierdzić, że potoczny sens winien zatriumfować. Codzienne użycie wyrazów jest niekiedy mylące i niepoprawne. Jednak nie jest wcale jasne, że właśnie z tym mamy do czynienia w omawianym przypadku. Co więcej, definicje projektujące, które zanadto odbiegają od powszechnego użycia, mogą być niebezpieczne; same w sobie mogą być one niejasne bądź mylące. By podać ekstremalny przykład — definiując poniedziałek jako dzień następujący po wtorku, nie przysłużylibyśmy się klarowności myślenia i komunikacji.
Dałoby się przyjąć, że mężczyźni nie mogą być ofiarami seksizmu lub, mniej otwarcie, że członkowie grupy nie mogą paść ofiarą seksizmu ani rasizmu, jeżeli grupa ta nie jest zmarginalizowana ani podporządkowana. Jednak nie jest jasne, czemu taka definicja miałaby służyć. W rzeczy samej, jej implikacje byłyby nie do przyjęcia nawet dla jej autorów. Obelga na tle rasowym rzucona bogatemu i wpływowemu członkowi rządu Kenii powszechnie i słusznie zostałaby uznana za rasizm, choć nie przyczyniłaby się ona do ogólnej marginalizacji ani podporządkowania czarnoskórych Kenijczyków. Grupa, w którą wymierzony jest atak, nie musi zresztą stanowić większości. Na przykład Żydzi w Stanach Zjednoczonych cieszą się dziś poziomem równouprawnienia i wpływów niespotykanym w historii tego narodu. Nie kontrolują oni (wbrew oskarżeniom antysemitów) tego kraju, ale nikt nie uznałby ich mniejszości za zmarginalizowaną czy podporządkowaną. Choć pojedyncze obelgi wymierzone w amerykańskich Żydów nie przyczyniają się w praktyce do ogólnej marginalizacji czy podporządkowania tej grupy, słusznie zostałyby uznane za przejaw antysemityzmu.
W odpowiedzi na ten przykład, ktoś mógłby zasugerować, że obelgi stanowią przejaw rasizmu i antysemityzmu, ponieważ czarnoskórzy i Żydzi historycznie padali ofiarą dyskryminacji. Według tego podejścia nie ma znaczenia, czy w danym miejscu nadal mamy do czynienia z dyskryminacją. Wystarczy, że uprzednio przez długi czas miała ona miejsce. Warto jednak zauważyć, że owo kryterium genetyczne rasizmu i antysemityzmu jest jeszcze bardziej kontrowersyjne od odrzuconych przeze mnie konkurencyjnych definicji.
Przyjęcie, że tylko zmarginalizowane, podporządkowane lub uciskane grupy mogą paść ofiarą seksizmu (lub rasizmu) wiąże się z dodatkowym problemem. Być może kobiety w krajach rozwiniętych nie są już wcale systemowo marginalizowane, podporządkowywane i uciskane. Teza ta wzbudzi oburzenie wielu feministek [26]. Jej obronę odłożę do następnego rozdziału. Na razie wystarczy poczynić dwa spostrzeżenia.
Po pierwsze, władza nie stanowi dychotomii, tylko spektrum. Można jej mieć więcej lub mniej, a nie tylko posiadać ją lub być jej pozbawionym. Co za tym idzie, nawet jeśli mężczyźni nadal zasadniczo sprawują władzę w krajach rozwiniętych, to stopniowo postępuje jej erozja. Trajektoria tego procesu prowadzi do granicy, za którą mężczyźni nie posiadają już większości władzy, a kobiety, choć nadal dyskryminowane, nie są już podporządkowane ani zdominowane. Proponenci tezy, że termin „seksizm” można stosować wyłącznie, jeśli jedna grupa dominuje, a druga jest podporządkowana, musieliby przyznać, że dyskryminacja kobiet po przekroczeniu tej granicy nie stanowiłaby seksizmu. Moim zdaniem nie da się tego obronić. Gdyby moi krytycy zgodzili się, że są kraje, gdzie granicę tę już przekroczono, prawdopodobnie przyznaliby mi rację.
Po drugie, niektóre feministki zrozumiały, że by móc na przykład powiedzieć, że kobiety w krajach rozwiniętych są nadal uciskane, trzeba odejść od tradycyjnego pojmowania „ucisku” i wprowadzić nowe rozumienie tego terminu [27]. Wracają tu zatem kwestie definicji. Mówi się nam, że należy zmienić interpretację „seksizmu” tak, by decydowało o nim kryterium „ucisku”, po czym mamy zmienić pojmowanie tegoż, żeby termin „seksizm” nadal dało się stosować w kontekstach, w których wydaje się on zasadny. Mając na względzie ogrom tej reinterpretacji, można się zastanawiać, czy wygodniej — i zgodnie z powszechnym użyciem tego wyrazu — nie byłoby po prostu zostać przy potocznym rozumieniu „seksizmu”.
Przedstawiłem i odrzuciłem niektóre z reprezentatywnych definicji seksizmu konkurencyjnych wobec mojej. Warto jednak zauważyć, że różnice między nimi są mniej istotne, niż mogłoby się wydawać. Załóżmy, wyłącznie gwoli dyskusji, że odrzucamy zaproponowaną przeze mnie definicję seksizmu. Załóżmy ponadto, że z tego względu mężczyźni nie mogą paść ofiarą seksizmu. Nie ma wówczas mowy o drugim seksizmie. Jednak nie zmienia to niczego w kwestii drugiej dyskryminacji ze względu na płeć. Mężczyźni i chłopcy nadal padaliby ofiarą bezzasadnej dyskryminacji ze względu na płeć. Choć nie nosiłaby ona miana seksizmu, nadal zasługiwałaby na moralne wątpliwości i potępienie. Niewłaściwa dyskryminacja jest niewłaściwa i może taka być znacząco. Tym samym, moim najważniejszym obowiązkiem jest wyprowadzić wniosek, że mężczyźni padają ofiarą bezzasadnej dyskryminacji (lub że przynajmniej są niewłaściwie traktowani) ze względu na płeć. Jestem zdania, że taka dyskryminacja zasługuje na miano „seksizmu”, ale nawet gdybym był tu w błędzie, moi krytycy nie mogliby tym uzasadnić lekceważenia bezzasadnej dyskryminacji, której ofiarą padają mężczyźni. Nadal stanowiłaby ona problem, który należałoby rozpoznać i któremu trzeba by stawić czoło. Wskazanie i kontestacja bezzasadnej dyskryminacji mężczyzn i chłopców są o wiele ważniejsze niż nazwanie jej „seksizmem”. Fakt, że mianowanie bezzasadnej dyskryminacji „seksizmem” nie jest niezbędne, by uznać ją za niewłaściwą i wartą zwalczania, mógłby tłumaczyć, dlaczego niektóre feministki albo w ogóle unikają wyrazu „seksizm”, albo nie kwapią się do jego wyczerpującego zdefiniowania [30].
Obroniwszy swoje rozumienie seksizmu przed konkurencyjnymi definicjami (i zdystansowawszy się od wagi różnic między nimi), chciałbym teraz rozwinąć własną propozycję. Z mojej perspektywy seksizm stanowi z definicji bezzasadną dyskryminację. Jest to moim zdaniem zgodne z powszechnym pojmowaniem terminu „seksizm”. Na co dzień nie uważamy seksizmu za moralnie dopuszczalny, przynajmniej w typowych okolicznościach [31].
Seksizm jest niekiedy jawny, jak gdy osobom danej płci prawnie uniemożliwia się wykonywanie pewnych zawodów. Jednak, jak trafnie wskazują feministki, może być też utajony, subtelny i niezamierzony [32]. Przykładem tego może być prawo lub praktyka, które wydają się neutralne, ale mają w istocie „niewspółmierny wpływ” na kobiety lub mężczyzn. Zatem wymóg minimalnego wzrostu w danym zawodzie może ograniczyć liczbę zatrudnionych w nim kobiet. Jeżeli wymóg ten nie jest dobrze uzasadniony, to kobiety padają ofiarą pośredniego i często niezamierzonego seksizmu. Względnie rozważmy silną presję społeczną, która kształtuje oczekiwania lub preferencje mężczyzn i kobiet tak, że niektóre stanowiska są nieproporcjonalnie pożądane przez osoby danej płci [33]. Jeśli na przykład dziewczętom wmawia się, że „miejsce kobiety jest w domu”, to być może nie będą one szukać poza nim zatrudnienia lub kariery. W tym przypadku mamy do czynienia z dyskryminacją subtelną. Mając na względzie jej charakter, nie zawsze łatwo jest określić stopień jej wpływu — kwestię tę rozwinę bardziej szczegółowo w dalszej części książki.
Drugi seksizm to seksizm, którego podstawowymi ofiarami są mężczyźni. Stanowi on, jako odmiana seksizmu, formę bezzasadnej dyskryminacji. Tym samym, by dowieść obecności drugiego seksizmu, będę musiał nie tylko wskazać przykłady niekorzystnej sytuacji mężczyzn i dowieść, że są one konsekwencją dyskryminacji, ale również, że dyskryminacja owa jest bezzasadna. Rozumowanie przeprowadzę etapami. W rozdziale drugim przedstawię przykłady niekorzystnej sytuacji mężczyzn. Niektóre, choć nie wszystkie z nich, stanowią również ewidentnie przejawy dyskryminacji, a często dyskryminacji de iure. Jednak dopiero w rozdziale czwartym przedstawię argumenty za tym, że przynajmniej część tej dyskryminacji jest bezzasadna. W rozdziale piątym między innymi zbiję obiekcje twierdzące, że dyskryminacja ta nie stanowi bezzasadnej dyskryminacji ze względu na płeć lub seksizmu.
Byłoby nużące, gdybym zawsze, pisząc o dyskryminacji, musiał precyzować, czy mam na myśli dyskryminację w pejoratywnym czy niepejoratywnym sensie i czy mowa o dyskryminacji ze względu na płeć czy na innym tle. Nierzadko właściwy sens nasuwa się naturalnie i nie wymaga precyzowania. W związku z tym, choć wielokrotnie będę pisał o niesprawiedliwej lub bezzasadnej dyskryminacji, często będę skracał to po prostu do „dyskryminacji”, bez konieczności dodawania przymiotnika, ponieważ albo z kontekstu wynika, że mowa o bezzasadnej dyskryminacji, albo będę się odnosił i do dyskryminacji, i do dyskryminacji bezzasadnej. Podobnie nie będę zasadniczo uściślał, że „dyskryminacja” ma miejsce ze względu na płeć, gdyż zazwyczaj będzie oczywiste, że właśnie o taki rodzaj chodzi.
Pierwszy seksizm
Niniejsza książka opowiada o drugim seksizmie. Jej tematem nie jest zatem pierwszy seksizm, którego podstawowymi ofiarami są kobiety. Nie znaczy to bynajmniej, że neguję istnienie tego seksizmu. Bez wątpienia istnieje on, i to praktycznie od zawsze.
Dziewczęta i kobiety, w niektórych czasach i rejonach, były i są zabijane ze względu na płeć. Zabijanie noworodków płci żeńskiej jest powszechne w części krajów, w których rodzicom bardzo zależy na synach. Wdowy czasem się nakłania, a niekiedy wręcz zmusza do popełnienia samobójstwa podczas rytuału sati w Indiach. Dziewczęta i kobiety giną także z zaniedbania. Jeżeli brakuje żywności, w krajach, gdzie preferuje się synów, karmi się chłopców, dziewczęta nierzadko skazując na śmierć z głodu. W krajach rozwijających się znacząca liczba kobiet umiera podczas porodu. Stoi za tym brak podstawowej opieki położniczej. W pewnym stopniu stanowi to konsekwencję panującej biedy. Jednak niekiedy opieka ta jest dostępna, w ograniczonym zakresie, gdzie indziej, tylko zapewnienie jej kobietom nie wydaje się wystarczające istotne. Przynajmniej w niektórych przypadkach śmierć podczas porodu jest wynikiem dyskryminacji.
Milionom dziewcząt okalecza się genitalia. Dziewczynkom — w odróżnieniu od chłopców — często odmawia się dostępu do wykształcenia. Nawet w wielu miejscach, gdzie kończą one szkołę podstawową i średnią, młode kobiety nierzadko nie mają wstępu na uczelnie. Miliony kobiet i dziewcząt padają ofiarą gwałtu lub trafiają do seksualnej niewoli. Kobietom zabrania się posiadania i dziedziczenia własności, głosowania i piastowania urzędów. Często zmusza się je do zasłaniania ciała bardziej, niż wymaga się tego od mężczyzn. W skrajnych przypadkach muszą one chodzić w burce. Do wielu ograniczeń nakładanych na kobiety w krajach takich jak Arabia Saudyjska zalicza się choćby zakaz prowadzenia samochodu oraz jazdy rowerem lub motocyklem.
Niektóre z tych form dyskryminacji są poważniejsze od innych, ale żadna z nich nie jest trywialna ani uzasadniona. Ich wpływu na życie kobiet i dziewcząt nie powinno się lekceważyć. Jednak wszystkie te postaci dyskryminacji — i wiele innych — szeroko się dyskutuje. Dyskryminacja kobiet stanowi temat prawie wszystkich debat o seksizmie. Nie zamierzam tu rozwijać tego zagadnienia. Chciałbym się za to skupić na ignorowanej stronie seksizmu. Moim tematem jest drugi seksizm, nie pierwszy. Ta selektywność nie jest niesprawiedliwa. Jako że nie zamierzam negować obecności pierwszego seksizmu, tylko dowieść istnienia seksizmu drugiego, w celu uzasadnienia proponowanego wniosku muszę wskazywać wyłącznie przypadki tego ostatniego. Brak omówienia przejawów bezzasadnej dyskryminacji kobiet stanowiłby problem tylko wtedy, gdyby zależało mi na dowiedzeniu, że kobiety ofiarą seksizmu nie padają.
Choć wytyczam granicę między pierwszym a drugim seksizmem, z rozróżnienia tego nie wynika, że nie są one powiązane. W niniejszej książce wyszczególnię liczne relacje między nimi, koncentrując się przy tym na seksizmie drugim. Warto jednak zawczasu nadmienić, że pewne przykłady dyskryminacji dałoby się uznać za przejawy seksizmu i pierwszego, i drugiego.
Rozważmy choćby wyrok wydany przez Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych w sprawie Frontiero v. Richardson [34]. Sharron Frontiero, porucznik amerykańskich sił powietrznych, starała się, by jej mąż otrzymał świadczenia, które żonom wojskowych zgodnie z prawem federalnym przysługiwały automatycznie. Za to mężowie służących w wojsku kobiet mieli prawo do rzeczonych świadczeń pod warunkiem, że żona pokrywała ponad połowę kosztów ich utrzymania. Wniosek por. Frontiero odrzucono, ponieważ nie udało jej się dowieść spełnienia tego kryterium. Sąd niższej instancji uznał, że odmienne traktowanie nie stanowi w tym przypadku niekonstytucyjnej dyskryminacji ze względu na płeć. Por. Frontiero i jej mąż, Joseph Frontiero, złożyli odwołanie. Sąd Najwyższy unieważnił wyrok sądu niższej instancji.
Choć sąd uznał, że odmienne traktowanie stanowiło dyskryminację służących w wojsku kobiet, nie jest wcale oczywiste, czy przypadek ten stanowi przejaw wyłącznie pierwszego seksizmu. Równie dobrze można by uznać, że to mężowie służących w wojsku kobiet są dyskryminowani, nie otrzymując świadczeń automatycznie przysługujących żonom wojskowych. Z drugiej strony moglibyśmy — i moim zdaniem powinniśmy — stwierdzić, że dyskryminacja dotyka w tym przypadku zarówno służących w wojsku kobiet, jak i ich małżonków, zatem wzmiankowane prawo stanowiło przykład seksizmu pierwszego i drugiego. Godny uwagi wydaje się jednak fakt, że sąd dostrzegł wyłącznie seksizm pierwszy. Potwierdza to moją tezę, według której nawet jeśli drugi seksizm istnieje i nierzadko jest z seksizmem pierwszym powiązany, to zazwyczaj pozostaje on niewidzialny [35]. Celem niniejszej książki jest, by zaczęto go dostrzegać.
Dwa rodzaje negacji
Krytyka argumentów dowodzących istnienia drugiego seksizmu wywodzi się z dwóch głównych kierunków [36]. Najliczniejsze, przynajmniej w środowisku akademickim, są obiekcje niektórych (choć nie wszystkich) feministek. Z drugiej strony ideę tę krytykują konserwatyści. W obu przypadkach oponenci zaprzeczają albo istnieniu drugiego seksizmu, albo jego powszechności.
Zacznijmy od rozważenia obiekcji feministycznych. Feminizm nie stanowi rzecz jasna monolitu. Choć istnieją różne sposoby grupowania jego proponentów, z mojej perspektywy kluczowe jest następujące rozróżnienie: między feministkami motywowanymi i zainteresowanymi równouprawnieniem płci a feministkami, których głównym celem jest poprawa sytuacji kobiet i dziewcząt. Niektóre feministki — z tej drugiej grupy — będą utrzymywać, że rozróżnienie to nic nie wnosi. Ich zdaniem dążenie do równouprawnienia płci polega na walce o interesy kobiet i vice versa. Częściowo (i tylko częściowo) mają one rację. Dążenie do równouprawnienia płci istotnie często jest równoznaczne z agitowaniem na rzecz interesu kobiet. Dzieje się tak, kiedy kobiety padają ofiarą bezzasadnej dyskryminacji. Jednak ponieważ mężczyźni, jak będę dowodził, również doświadczają niekiedy bezzasadnej dyskryminacji, dążenie do równouprawnienia płci będzie czasami wymagać zadbania o interesy nie kobiet, a mężczyzn.
Feminizm zainteresowany przede wszystkim równouprawnieniem płci będę nazywać feminizmem równościowym [37], a feminizm, którego celem jest poprawa sytuacji kobiet i dziewcząt — feminizmem stronniczym [38]. Druga z wymienionych odmian jest feministycznym odpowiednikiem tych orędowników praw mężczyzn, których interesuje wyłącznie wspieranie interesu i ochrona praw swojej płci. Feministki słusznie krytykują to podejście, jednak feministki stronnicze nie dostrzegają, że bezkrytyczne wspieranie interesów własnej płci typowe dla takich (choć nie wszystkich) orędowników praw mężczyzn analogicznie charakteryzuje też ich własne stanowisko. Oskarżenie to nie tyczy się feminizmu równościowego [39]. Żadna z przedstawianych przeze mnie tez nie jest wroga wobec feminizmu równościowego. W rzeczy samej, sam zaliczam się do zwolenników tej odmiany feminizmu. Jego orędownicy zauważą, że piętnowanie drugiego seksizmu stanowi część szerszej kontestacji seksizmu i formę działania na rzecz równouprawnienia płci. Moje tezy będą odbierane jako atak wyłącznie przez feministki stronnicze.
Wytyczając granicę między feminizmem równościowym a stronniczym, nie twierdzę, że feministki równościowe muszą zgodzić się z moją tezą o istnieniu drugiego seksizmu. Stanowisko sprzyjające równouprawnieniu płci nie implikuje przekonania, że mężczyźni padają ofiarą bezzasadnej dyskryminacji. Celem tej książki jest dowieść, że istotnie seksizmu oni doświadczają. W tym miejscu podkreślam wyłącznie, że teza ta nie jest pod żadnym względem niespójna z feminizmem równościowym.
Rozróżniając feminizm równościowy i stronniczy, nie dowodzę istnienia feministek stronniczych. Podział ten nie dowodzi też zresztą istnienia feministek równościowych, ale to kategoria feminizmu stronniczego jest przez niektóre feministki uznawana za fikcyjną. W książce tej będę się starał wykazać, że odmiana taka faktycznie istnieje. Niektóre (choć nieliczne) feministki wręcz wprost się za nią opowiadają [40]. Jednak znacznie częściej feministki uważające się za równościowe w istocie głoszą poglądy feminizmu stronniczego. Według ich interpretacji kobiety padają ofiarą dyskryminacji nawet wtedy, gdy nie ma ona miejsca — i kiedy to mężczyźni są dyskryminowani. Ponadto stosują one racjonalizacje, by wykazać, że bez względu na okoliczności to interesy kobiet powinny przeważyć.
Nie zamierzam klasyfikować konkretnych feministek jako równościowych — między innymi dlatego, że na tym etapie trudno jest wskazać prawdziwe feministki równościowe. Prawie wszystkie badania dyskryminacji ze względu na płeć tyczą się dyskryminacji kobiet. Trudno jest stwierdzić, czy dana osoba ignoruje dyskryminację mężczyzn po prostu ze względu na brak świadomości, że stanowi ona problem. Nie wiadomo, co się stanie, kiedy problem ów zostanie jej uświadomiony. Kiedy ktoś zwróci na to jej uwagę, będzie ona miała (zasadniczo) następujące możliwości:
- Przyznać, że bezzasadna dyskryminacja mężczyzn istnieje (i wraz ze mną stawić jej czoło).
- Przedstawić dobre argumenty na rzecz sprzecznej z moją tezy, że mężczyźni nie padają ofiarą bezzasadnej dyskryminacji.
- Odrzucić wniosek, że mężczyźni są ofiarami bezzasadnej dyskryminacji, jednak zamiast wesprzeć swoje stanowisko przekonującymi dowodami, zastosować powszechnie znane racjonalizacje, które później omówię.
- Oświadczyć, że nie jest zainteresowana dyskryminacją mężczyzn i chłopców, nawet jeśli takowa występuje.
Pierwsze dwie możliwości są spójne z feminizmem równościowym, podczas gdy następne dwie albo implikują (opcja trzecia), albo otwarcie deklarują (opcja czwarta) przynależność do feminizmu stronniczego. Częściowo z tego względu osoby z trzeciej kategorii będą prawdopodobnie twierdzić, że w istocie zaliczają się do drugiej. Nie chcę w tej chwili uprzedzać sądu na temat reakcji poszczególnych badaczek. Jako że wiele feministek podających się za równościowe w konfrontacji z argumentami na istnienie drugiego seksizmu przyjmuje perspektywę stronniczą, często nie jest łatwo stwierdzić (zawczasu), które z zadeklarowanych zwolenniczek równouprawnienia płci istotnie nimi są.
By dowieść swojej tezy, nie muszę też wskazywać konkretnych feministek równościowych (ani omawiać ich prac z tejże pozycji). Feminizm równościowy to dopuszczalna perspektywa, za którą opowiada się zresztą wielu ludzi. Kwestia, kto faktycznie zajmuje tę przestrzeń intelektualną (i polityczną), jest bez znaczenia dla ferowania sądów o istnieniu drugiego seksizmu. Nie ma też ona znaczenia dla wykazania, że uznanie istnienia drugiego seksizmu i stawienie mu czoła jest spójne z poglądem, który nazywam feminizmem równościowym.
Podobnie jak w przypadku feministek, konserwatyści również nie stanowią jednolitej grupy. Niektóre osoby posługujące się tym mianem mogą nie mieć żadnych obiekcji wobec postulowanych przeze mnie poglądów. A to dlatego, że ktoś może być konserwatystą w jednej dziedzinie, a w innej już nie. Na przykład konserwatyzm ekonomiczny nie implikuje konserwatyzmu religijnego. Moim tezom najprawdopodobniej sprzeciwią się ci konserwatyści, którzy popierają narzucenie ról płciowych i wywodzące się z niego różne traktowanie płci, z którym się nie zgadzam. Będą oni twierdzić, że wiele przykładów niekorzystnej sytuacji mężczyzn nie stanowi przejawów seksizmu, ponieważ mężczyźni powinni ten ciężar znosić albo przynajmniej ponieważ jego znoszenie przez mężczyzn nie jest bezzasadne. Konserwatyści ci — których można by nazwać konserwatystami ról płciowych — sądzą to samo na temat wszelkich ciężarów, które muszą znosić kobiety, co utrudnia im sojusz z feministkami stronniczymi, mimo że one również zaprzeczają istnieniu drugiego seksizmu. W rzeczy samej, konserwatyści ról płciowych być może uznają niektóre z postulowanych przeze mnie wniosków — zwłaszcza tych wymierzonych w feminizm stronniczy — za raczej trafne. Na przykład mogą się oni ze mną zgodzić co do istnienia podwójnych standardów, które wskazuję w poglądach feministek stronniczych.
Powinno być jednak jasne, że mój pogląd na role płciowe nie jest konserwatywny. Choć w niektórych cechach psychologicznych między płciami mogą występować statystyczne różnice [41], nie wydaje mi się, żeby usprawiedliwiały one odmienne traktowanie płci, za którym opowiadają się konserwatyści ról płciowych. Ponieważ sądzę, że drugi seksizm powinien być zwalczany oprócz powszechnie uznanego pierwszego seksizmu, opowiadam się za zmianą — za innym podejściem do zagadnienia niż dotychczasowe. Co więcej, zmiana, której wprowadzenie zalecam, jest radykalna. Podejście to nie jest w żadnym wypadku konserwatywne.
Broniąc poglądu o istnieniu drugiego seksizmu, odpowiem na krytyczne głosy zarówno feministek stronniczych, jak i konserwatystów ról płciowych. Jednak moje argumenty będą częściej skierowane do tej pierwszej grupy. Nie wynika to z faktu, że mocniej sprzeciwiam się ich poglądom, tylko z większego rozpowszechnienia ich perspektywy w środowisku akademickim [42].
Chciałbym jednak z całą mocą podkreślić, że w żadnym wypadku nie krytykuję wszystkich feministek. Przekonałem się, że często się o tym fakcie zapomina (lub, według mniej wyrozumiałej interpretacji, fakt ów ignoruje), nawet kiedy mówię to wprost. Niestety, stronniczość i inne ideologiczne ekscesy feminizmu są wszechobecne i ich problematyczności poświęcę wiele uwagi. Wcale jednak nie znaczy to, że odrzucam feminizm w jego czystszej, równościowej postaci.
Uprzedzenie odpowiedzi wywiedzionych z błędnego rozumowania
Mając na względzie ortodoksyjne stanowisko środowiska akademickiego i kontrowersyjność poruszanych przeze mnie zagadnień, poglądy, których bronię w niniejszej książce, wiele osób uzna za atak [43]. Nie mam co do tego żadnych złudzeń. Moje stanowisko, nawet najklarowniej przedstawione, zostanie z pewnością źle zrozumiane. Nawet jeśli nie będzie po prostu odrzucone (niekiedy wręcz potępione jako niezgodne z panującymi przekonaniami), to spotka się z licznymi mylnymi obiekcjami (niekiedy głoszonymi z przesadnie niezachwianej pozycji). W rzeczy samej, obiekcje z przesadnie niezachwianej pozycji są nader typowe dla osób broniących ortodoksji [44]. Wynika to po części z faktu, że ze względu na rzadkość niekonwencjonalnych stanowisk lub sytuacji, w których ktoś je otwarcie głosi, ortodoksom trudno jest sobie wyobrazić odpowiedzi obrońców heterodoksyjnych poglądów na ich obiekcje. Ortodoksje powtarza się bez końca i zazwyczaj nikt ich nie kwestionuje. W konsekwencji zaczynają one żyć własnym życiem, co prowadzi do ich samoumacniania. Tym samym proponenci ortodoksyjnych poglądów nie czują potrzeby obrony swoich stanowisk, które utrwalają się za sprawą powszechności ich wyznawców.
Z oczywistych względów nie jestem w stanie przewidzieć każdej obiekcji, która zostanie przedstawiona. W istocie, niektóre z zastrzeżeń wobec poprzednich prac tyczących się tego zagadnienia są tak kuriozalne, że nawet z perspektywy czasu trudno sobie wyobrazić, jak ktoś mógł je podnieść. Na przykład pewien autor w odpowiedzi na mój artykuł o drugim seksizmie napisał, że praktycznie każdy argument w nim przedstawiony „był przedkładany przez orędowników praw mężczyzn pod koniec lat siedemdziesiątych” [45]. Jeżeli miał on dosłownie na myśli „praktycznie każdy argument”, to jest w błędzie. Jeśli jednak chodziło mu o praktycznie każdy przykład dyskryminacji mężczyzn, to w rzeczy samej byłbym zaskoczony, gdyby nikt nigdy przede mną o nich nie wspomniał [46]. Zresztą jakie to ma znaczenie, jeśli moje przykłady były wcześniej przytaczane? Przypadki dyskryminacji kobiet są wymieniane i powtarzane w tysiącach, jeśli nie setkach tysięcy artykułów i książek. Tak jak wiele z tych prac podchodzi do rzeczonych zagadnień i analizuje je na wielorakie sposoby, spogląda na nie z różnych perspektyw i wyciąga z nich różne wnioski, tak i debaty o drugim seksizmie mogą rzucić nowe światło i stać się kanwą nowych konkluzji, nawet jeśli zjawisko dyskryminacji mężczyzn było już wcześniej omawiane. Z całą pewnością pisanie o drugim seksizmie jest bardziej oryginalne od omawiania seksizmu pierwszego. Tym samym, jeśli podnosi się już wymóg oryginalności, to krytycy powinni w pierwszej kolejności (względnie zamiast mojej książki) obrać sobie za cel tradycyjne feministyczne opracowania dyskryminacji kobiet.
W odróżnieniu od powyższej obiekcji następny zarzut wobec drugiego seksizmu jest łatwy do przewidzenia. Być może najczęstszą reakcją na wszystkie nielubiane poglądy jest argumentum ad hominem, w którym zamiast wywodu atakuje się jego autora. W istocie nazywano mnie już „wściekłym mężczyzną” i antyfeministą [47]. Rozumowanie to jest błędne, ponieważ nawet gdybym był „wściekłym mężczyzną” i „antyfeministą”, nie miałoby to żadnego przełożenia na jakość mojej argumentacji. Wściekli mężczyźni i antyfeminiści mogą mówić prawdę i wyciągać z niej poprawne konkluzje. Zatem nawet ewentualne potwierdzenie się tych zarzutów nie wniosłoby niczego w kwestii oceny moich wniosków.
To jednak niejedyny problem. Oskarżanie mężczyzn o wściekłość i antyfeminizm jest zarówno godne pożałowania, jak i niesprawiedliwe z tych samych względów, dla których godne pożałowania i niesprawiedliwe jest stwierdzenie, że wszystkie feministki [48] „nienawidzą mężczyzn” [49]. Innymi słowy, argumentum ad hominem jest równie nieuczciwy jak argumentum ad feminam. Nie sprzyja bezstronnej analizie opinii przeciwnika i pomija fakt, że choć niektóre feministki istotnie nienawidzą mężczyzn, a niektórzy mężczyźni, zatroskani mniej korzystną sytuacją swojej płci, to „wściekli” antyfeminiści (a niekiedy wręcz mizogini), nie można tego odnieść do całości tych grup.
Jest jeszcze trzeci powód, dla którego ataki osobiste powinny budzić niepokój. Mając na względzie przeważające, przynajmniej w środowisku akademickim, poglądy, zarzuty „wściekłości” lub „antyfeminizmu”, podobnie jak zarzut „konserwatyzmu”, mogą mieć „efekt mrożący”, całkowicie sprzeczny z naturą debaty, która powinna się odbywać w środowisku naukowym [50].
Struktura i metoda książki
Niniejszą książkę można by napisać, poświęcając oddzielny rozdział analizie każdego z przejawów niekorzystnej sytuacji mężczyzn, dowodząc, że stanowi on bezzasadną dyskryminację, po czym odpowiadając na podnoszone obiekcje. Nie jest to jednak metoda, którą obrałem. Powyższy model wymagałby zbędnego powtarzania idei i argumentów. Dlatego też zdecydowałem się na inne podejście.
W rozdziale drugim, umieszczonym tuż za niniejszym (wstępnym), omawiam zjawisko niekorzystnej sytuacji mężczyzn w całej jego rozciągłości. Nie ograniczam się do wyszczególniania przykładów. Opisuję je drobiazgowo, żeby wzbogacić relację, oddać charakter i powagę niekorzystności ich sytuacji. Za moją decyzją stoi pokutujące wśród niektórych ludzi przeświadczenie, że niekorzystna sytuacja mężczyzn to pomniejszy problem. Zależy mi, żeby osoby te zrozumiały, dlaczego są w błędzie. W niektórych przypadkach niekorzystna sytuacja mężczyzn jest ewidentnie konsekwencją dyskryminacji, a niekiedy dyskryminacji de iure, ale nawet wówczas należy rozwinąć wywód, by dowieść jej bezzasadności. Rozwinięcie to odłożyłem do rozdziału czwartego.
Rozdział trzeci spełnia dwie funkcje. Po pierwsze, przedstawiam w nim to, co uznaję za (niektóre) przekonania i postawy mogące częściowo wyjaśnić przyczyny dyskryminacji mężczyzn; wyjaśniam zarazem, dlaczego moim zdaniem do rzeczonej dyskryminacji się one przyczyniają. Omawiam tam również ramy pojęciowe debaty o różnicach między płciami. Jako że niezgoda co do ich pojmowania jest kluczowa dla dyskusji o traktowaniu mężczyzn i kobiet, nader ważne jest unikanie typowych pułapek przy analizie tych różnic.
W rozdziale czwartym dowodzę, że większość przypadków niekorzystnej sytuacji mężczyzn stanowi konsekwencję bezzasadnej dyskryminacji. Będę jednak podkreślał, że nie dzieje się tak zawsze. Niekiedy za ową mniej korzystną sytuacją kryją się inne powody. W innych przypadkach nie jest jasne, czy i w jakim stopniu stanowią one rezultat bezzasadnej dyskryminacji. Jednak nawet owe przypadki są pouczające ze względu na ich implikacje dla tych obszarów, w których mniej korzystną sytuację kobiet składa się — być może niesłusznie — na karb bezzasadnej dyskryminacji.
Rozdział piąty poświęcony jest różnym kategoriom obiekcji wobec tezy, że mężczyźni doświadczają drugiego seksizmu. Tym samym mój wywód mający dowieść jego istnienia w istocie rozwija się na przestrzeni kilku rozdziałów. Dopiero po rozważeniu i zbiciu obiekcji w rozdziale piątym gotowa będzie większość (choć nie całość) dowodu na istnienie drugiego seksizmu.
W rozdziale szóstym przedstawiam analizę akcji afirmacyjnej na rzecz osób dyskryminowanych ze względu na płeć. Dowodzę w nim, że ustawy i praktyki skutkujące preferencyjnym traktowaniem danej płci nie stanowią odpowiedniej reakcji na seksizm. Jest to prawdą bez względu na to, czy ofiarami rzeczonej dyskryminacji padają kobiety czy mężczyźni.
W zamykającym książkę rozdziale siódmym rozważam kwestie stosunkowej powagi pierwszego i drugiego seksizmu, zastanawiam się również, czy feminizm działa na szkodę mężczyzn. Omawiam też implikacje poważnego traktowania drugiego seksizmu.
Niniejsza książka nie stanowi dyletanckiego mędrkowania. Moje argumenty, jako odnoszące się do prawdziwego świata, muszą znaleźć potwierdzenie w odpowiednich faktach. Jednak fakty nierzadko nader trudno sprecyzować, niekiedy nie ma też co do nich powszechnej zgody. Z niebywałą ostrożnością podchodzę zatem do danych empirycznych. Cytując badania na potwierdzenie danej tezy, dokładałem starań, żeby w większości przypadków dotrzeć do najbardziej wiarygodnego z dostępnych źródeł. Na przykład, zamiast udostępniać źródło wtórne, starałem się w miarę możliwości znaleźć źródło pierwotne i zacytować właśnie je. (Niepokojąco często, odnalazłszy źródło pierwotne, odkrywałem, że nie wynika z niego teza przedstawiona w źródle wtórnym. W takich przypadkach albo wyszukiwałem inny odpowiedni materiał dowodowy na rzecz swojej tezy, albo w przypadku niedoboru wiarygodnych badań rozważaną tezę odrzucałem).
Tam, gdzie fakty wydawały mi się niejasne, zaznaczałem to, po czym albo formułowałem tezę warunkową, albo szukałem sposobu, żeby nie wdawać się w toczącą się na temat rzeczonych faktów dysputę. Naturalnie nie mogę mieć pewności, że pomimo wszelkich starań nie popełniłem gdzieś błędu. Moja analiza tyczy się obszernego materiału i omawiam dane empiryczne z wielu dziedzin. Nie jestem ekspertem we wszystkich z nich i niewykluczone, że zdarzyło mi się pominąć relewantną literaturę przedmiotu. Byłbym zatem wdzięczny za informacje o ewentualnych pomyłkach lub lukach [51]. Ponadto jest prawie pewne, że z czasem nasza wiedza o omawianych zagadnieniach zostanie uzupełniona.
Co więcej, same fakty mogą ulec zmianie. Jeśli mężczyźni lub kobiety doświadczają obecnie dyskryminacji w jakiejś postaci, to być może kiedyś nie będzie ona miała miejsca. Dlatego też niniejsza książka raczej nie będzie ponadczasowa. W rzeczy samej, żywię taką nadzieję. Liczę za to, że podniesiony tu problem zostanie uznany, a następnie zminimalizowany bądź wypleniony. Mając jednak na względzie naturę człowieka i mechanizm działania społeczeństwa, jest nader mało prawdopodobne, by stało się to niebawem. To, co mam do powiedzenia, będzie zatem aktualne dłużej, niżbym sobie tego życzył.
Ostrożność przyświecała mi nie tylko w kwestii relacjonowanych faktów, ale również rozumowania. Wielu badaczy dowodzących dyskryminacji mężczyzn (wraz z wieloma, którzy dowodzą dyskryminacji kobiet) odwołuje się do polemiki czerpiącej z emocji, w której postulują oni kuriozalne tezy i prowadzą ewidentnie błędne wywody. Choć moje argumenty są kategoryczne i tyczą się zagadnień, które u wielu osób wzbudzą uczuciowe reakcje, starałem się ściśle przestrzegać logiki wywodu. Moi krytycy bez wątpienia skreślą moją argumentację jako niewystarczającą, jednak wówczas to na nich będzie spoczywał obowiązek dowiedzenia, że drugi seksizm nie istnieje.
David Benatar, Drugi seksizm. Dyskryminacja mężczyzn i chłopców, przeł. Patryk Gołębiowski, TNSA, Kraków 2024.
[1] J. Radcliffe-Richards, The Sceptical Feminist, Penguin Books, Londyn 1994, s. 31.
[2] Nie znaczy to, że mężczyznom nie udaje się niekiedy skorzystać z odpowiedniego ustawodawstwa i szukać prawnej ochrony przed dyskryminacją. Jednak prawo mające zwalczać dyskryminację nie powstało z myślą o tym jej rodzaju. Co więcej, niektórzy, żałując mężczyznom tej ochrony, wygłaszają przesadne tezy na temat czerpanych z niej przez mężczyzn rzekomych korzyści. Zob. np. C.A. MacKinnon, Feminism Unmodified, Harvard University Press, Cambridge 1987, s. 35.
[3] Choć mężczyźni i chłopcy nie wyczerpują całości rodzaju męskiego, pisząc o „osobnikach płci męskiej”, mam na myśli ludzi, którzy są mężczyznami. Ponadto pod pojęciem tym rozumiem płeć, a nie gender — innymi słowy, te osoby, które są mężczyznami na płaszczyźnie biologicznej, a nie społecznej bądź psychologicznej — w tych przypadkach, w których płeć i gender jednostki nie są tożsame (zob. też przyp. 12). [W oryginale male. Ponieważ po polsku różnicy tej (osobnik płci męskiej/mężczyzna) nie da się zgrabnie wyrazić, a zarazem nie jest ona dla sensu książki kluczowa, termin ten będzie oddawany jako „mężczyzna” — przyp. tłum.].
[4] O ile mi wiadomo, termin ten jest mojego autorstwa. W replice na mój artykuł pod tym tytułem Tom Digby temu zaprzecza. Jak pisze: „Na marginesie, lead artykułu [Christiny Hoff] Sommers, The war against boys [«Atlantic Monthly», maj 2000, s. 59–74], jak mniemam nie jej pióra, głosi, że «to chłopcy stanowią drugą płeć». Zatem autorstwo tej trawestacji sformułowania de Beauvoir należałoby raczej przypisać anonimowemu redaktorowi «The Atlantic»” (T. Digby, Male trouble: are men victims of sexism? „Social Theory and Practice” 2003, nr 29, s. 247, przyp. 3). Nazywanie chłopców drugą płcią (z czym zetknąłem się, wymyśliwszy już tytuł) to odwrócenie lub zaprzeczenie tytułu książki Simone de Beauvoir. Moja wersja jest sformułowaniem z niego wyprowadzonym. Wynika z niej, że nawet jeśli kobiety stanowią drugą płeć, to mężczyźni są ofiarami drugiego seksizmu. Jak się zdaje, prof. Digby nie widzi różnicy między (a) niezgodą co do tego, czy to chłopcy czy dziewczęta stanowią drugą płeć, a (b) twierdzeniem, że chłopcy i mężczyźni padają ofiarą drugiego seksizmu.
[5] Chodzi o Le deuxième sexe, wydaną po polsku jako Druga płeć w przekładzie Gabrieli Mycielskiej i Marii Leśniewskiej; oryginalny tytuł książki prof. Benatara to gra słów odwołująca się do angielskiego tytułu przekładu książki Simone de Beauvoir (The Second Sex(ism)), z którego po polsku — z racji mniej fortunnej relacji między tytułami (i/lub niedoboru weny tłumacza) — trzeba było zrezygnować — przyp. tłum.
[6] Puszczanie krwi stanowiło swego czasu standardową terapię wielu dolegliwości. Hemochromatoza to jedna z nielicznych chorób, które istotnie da się w ten sposób wyleczyć.
[7] Choć starsze kobiety nie mają miesiączki, żelazo u tych, które cierpią na hemochromatozę, zaczyna się odkładać na tyle późno, że albo wcześniej umierają one z innych przyczyn, albo objawy zaczynają im dokuczać u schyłku życia.
[8] Miłośnikom Monty Pythona nie trzeba przypominać, że — by zacytować Żywot Briana — brak macicy u mężczyzn „nie jest niczyją winą, nawet Rzymian” (przeł. M. Łakomy).
[9] W oryginale autor odnosi się do angielskiego czasownika to discriminate, który w odróżnieniu od polskiego odpowiednika zachował pierwotne łacińskie znaczenie.
[10] Jak nadmieniam w przypisie 5, interesuje mnie dyskryminacja ze względu na płeć, a nie gender. Choć jest wiele metod dokonania tego rozróżnienia, zazwyczaj polega ono na skontrastowaniu biologicznego lub anatomicznego opisu osoby — jej płci — ze społecznymi wyznacznikami męskości i kobiecości — płcią społeczną lub kulturową. Tym samym anatomiczny mężczyzna może być kobiecy, a anatomiczną kobietę może cechować męskość. Zasadniczo interesuje mnie dyskryminacja ze względu na płeć biologiczną, ponieważ analizuję dyskryminację osób, które są anatomicznie mężczyznami (lub tak się je postrzega). Stanowi to uzupełnienie niepokoju wzbudzanego dyskryminacją osób, które są anatomicznie kobietami. Oczywiście dyskryminacja ze względu na płeć i dyskryminacja ze względu na gender są ze sobą powiązane. Seksiści wychodzą z założenia, że mężczyźni powinni być męscy, a kobiety kobiece — zakłada się tu jednak, że gender danej osoby pokrywa się z jej płcią. Męskie kobiety doświadczają dyskryminacji wymierzonej w kobiety, a kobiecy mężczyźni nie unikają dyskryminacji, z którą muszą sobie radzić mężczyźni w ogóle.
[11] Nie tylko ja jestem tego zdania. Na przykład Sophia Moreau (S. Moreau, What is discrimination? „Philosophy and Public Affairs” 2010, nr 38) twierdzi, że jej pogląd na dyskryminację „nie prowadzi do ani jednego upraszczającego wyjaśnienia niewłaściwości dyskryminacji — innymi słowy, wyjaśnienia, które kojarzyłoby niewłaściwość dyskryminacji z jakimś szerszym rodzajem obecnego we wszystkich przypadkach normatywnego faktu” (s. 157). Jej zdaniem niemożność takiego uproszczenia dyskryminacji „odzwierciedla złożoną naturę rodzaju niesprawiedliwości, który staramy się wyjaśnić” (s. 157). Twierdzi też, że kwestie te da się analizować wyłącznie „każdą z osobna” (s. 159). Co więcej, według autorki jest to problematyczne dla jej teorii dyskryminacji „w tak samo niewielkim stopniu jak dla dowolnej innej teorii tejże” (s. 160). Iris Marion Young dochodzi do podobnego wniosku w kwestii ucisku. Jej zdaniem „nie jest możliwe sformułowanie ogólnej definicji ucisku” (I.M. Young, Justice and the Politics of Difference, Princeton University Press, Princeton 1990, s. 42).
[12] Niektórzy stosują termin „dyskryminacja seksualna”, lecz wolałbym go uniknąć ze względu na zawartą w nim dwuznaczność, czy dyskryminacja tyczy się orientacji i aktywności seksualnej czy też płci danej osoby. [Dwuznaczność ta — wywodząca się z faktu, że sexual może po angielsku odnosić się zarówno do płci, jak i seksu(alności) — po polsku nie występuje — przyp. tłum.].
[13] J. Radcliffe-Richards, The Sceptical Feminist, dz. cyt., s. 37. Pogląd ten podziela Martha Nussbaum. Nie definiując seksizmu wprost, twierdzi ona, że feminizm liberalny (który z oczywistych względów seksizmowi się sprzeciwia) traktuje płeć jako nieistotny czynnik przy podejmowaniu decyzji o tym, jak traktować ludzi (M. Nussbaum, Sex and Social Justice, Oxford University Press, Nowy Jork 1999, s. 10).
[14] M.A. Warren, Gendercide, Rowman & Allanheld, Totowa 1985, s. 83.
[15] Tamże, s. 83–84.
[16] Zob. np. M. Frye, The Politics of Reality: Essays in Feminist Theory, The Crossing Press, Freedom 1983, s. 38; I.M. Young, Justice and the Politics of Difference, dz. cyt., zwłaszcza s. 39–65.
[17] R. Wasserstrom, On racism and sexism [w:] C. Gould (red.), Gender, Humanities Press, Atlantic Highlands 1997, s. 337–358, na s. 347.
[18] Tamże.
[19] Samo kryterium „systemowości” nie jest wystarczające. Dyskryminacja mężczyzn może być systemowa. Oponenci idei drugiego seksizmu wymagają zatem również, by system sprzyjał tym, którzy znajdują się na pozycji władzy. (Przy założeniu, że mężczyźni na takiej pozycji się znajdują. Do założenia tego jeszcze wrócę).
[20] M. Frye, The Politics of Reality…, dz. cyt., s. 19.
[21] Tamże, s. 38. Z dosłownej interpretacji definicji prof. Frye i prof. Wasserstroma wynika, że mężczyźni mogliby być ofiarami seksizmu, gdyby ich dyskryminacja była częścią systemu, który skupia władzę i przywileje w rękach (innych?) mężczyzn. Nie wydaje się jednak, żeby ta furtka interpretacyjna była przez autorów zamierzona.
[22] M. Frye, The Politics of Reality…, dz. cyt., s. 18.
[23] R. Wasserstrom, On racism and sexism, dz. cyt., s. 347.
[24] Tamże.
[25] P. Singer, Wyzwolenie zwierząt, przeł. A. Alichniewicz, A. Szczęsna, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2004, s. 52–54.
[26] Oryginalne feminist może oznaczać mężczyznę lub kobietę. Jednak by zachować potoczystość wypowiedzi (czyli uniknąć powtarzania za każdym razem „feminiści i feministki”, a tym bardziej stosowania mało naturalnego i często niezgodnego z prawdą „feminiści”) i ponieważ większość cytowanych przez autora feministek to kobiety, zdecydowałem się konsekwentnie stosować formę żeńską, uczulając zarazem czytelnika, że stanowi ona skrót myślowy określający w istocie feministki i feministów. Wyjątek stanowić będą te przypadki, kiedy autor wyraźnie mówi o mężczyznach (male feminists), co wówczas przekładam jako „feministów” — przyp. tłum.
[27] I.M. Young, Justice and the Politics of Difference, dz. cyt., s. 40–41. Szerzej omówię te zagadnienia w ostatnim rozdziale.
[28] A jeżeli komuś nie podoba się i to sformułowanie, to moglibyśmy po prostu powiedzieć, że spotyka ich niesprawiedliwość lub że są niewłaściwie traktowani.
[29] Ktoś mógłby zaoponować, że jeśli kobiety są dyskryminowane ze względu na płeć bardziej niż mężczyźni, to słusznie powinniśmy się koncentrować na dyskryminacji kobiet. Argument ten zbijam w części rozdziału piątego zatytułowanej Argument z odwracania uwagi.
[30] Zob. np. B. Friedan, Mistyka kobiecości, przeł. A. Grzybek, Czarna Owca, Warszawa 2013; C. Pateman, Kontrakt płci, przeł. J. Mikos, Czarna Owca, Warszawa 2014; D.L. Rhode, Speaking of Sex: The Denial of Gender Inequality, Harvard University Press, Cambridge 1997.
[31] Niewykluczone, że w niecodziennych okolicznościach — na przykład w celu uniknięcia katastrofy — seksistowski czyn mógłby być moralny. W takiej sytuacji i tak powinniśmy stwierdzić, że dyskryminacja działała na niekorzyść pokrzywdzonej nią osoby, jednak zadanie tej krzywdy było uzasadnione. W książce tej będę się koncentrował na zwykłych, nie nadzwyczajnych okolicznościach.
[32] I.M. Young, Justice and the Politics of Difference, dz. cyt., s. 41, 150; N.V. Benokraitis, Subtle Sexism: Current Practices and Prospects for Change, Sage Publications, Thousand Oaks 1997.
[33] J.S. Mill, Poddaństwo kobiet [w:] tegoż, O rządzie reprezentatywnym. Poddaństwo kobiet, przeł. G. Czernicki, M. Chyżyńska, przekład przejrzał i wstępem opatrzył J. Hołówka, Znak, Kraków 1995, s. 298–299, 304–306; M.C. Nussbaum, Sex and Social Justice, dz. cyt., s. 11, 13, 130–153.
[34] Frontiero v. Richardson, 411 US 677 (1973).
[35] Jestem wdzięczny Donowi Hubinowi za zwrócenie mojej uwagi na ten przypadek i podsunięcie tropu omówionego w tym akapicie.
[36] Podnoszą się też głosy krytyczne, które nie wychodzą od żadnego z omówionych poniżej poglądów. Nie ma ich wiele i również je w swoim czasie omówię.
[37] Michael Levin nie zgodziłby się z uznaniem feminizmu równościowego za feminizm. A to dlatego, że jego zdaniem, by pogląd był feministyczny, nie może on być „oczywistością, z którą nie będzie polemizował żaden rozsądny człowiek”. Następnie konstatuje on, że poglądy takie jak „opozycja wobec seksizmu” nie spełniają tego warunku. (M. Levin, Feminism and Freedom, Transaction Books, New Brunswick 1987, s. 16). Jednak kłopot z tym podejściem polega na tym, że opozycja wobec seksizmu była i nadal jest przedmiotem powszechnej krytyki. Nawet kiedy ludzie twierdzą, że są przeciwnikami seksizmu, ich słowa często nie pokrywają się z czynami. Tym samym feminizm równościowy można by zasadnie pojmować jako autentyczne zaangażowanie na rzecz równouprawnienia płci.
[38] Rozróżnienie to nie pokrywa się do końca z granicą wytyczoną przez Christinę Hoff Sommers między feminizmem równości [equity] a feminizmem różnicy [gender], choć jest do niej pod pewnymi względami podobne. (Zob. C.H. Sommers, Who Stole Feminism? Simon & Schuster, Nowy Jork 1994, s. 22).
[39] Janet Radcliffe-Richards uznaje istnienie feministek stronniczych (J. Radcliffe-Richards, The Sceptical Feminist, dz. cyt., s. 29), ale jej zdaniem wyznawany przez nie pogląd nie jest zgodny z założeniami feminizmu. Pisze ona na przykład, że feminizm „nie tyczy się grupy ludzi, na której korzyść chce działać, tylko rodzaju niesprawiedliwości, który pragnie wyrugować” (s. 25–26). Jej zdaniem: „o wiele rozważniej jest zabiegać o wspieranie ruchu przeciwko niesprawiedliwości niż ruchu na rzecz kobiet” (s. 26).
[40] Na przykład (nieistniejąca już) grupa New York Radical Women w manifeście programowym ogłosiła: „Pod każdym względem stajemy po stronie kobiet. Nie pytamy, czy coś jest «reformistyczne», «radykalne», «rewolucyjne» czy «moralne». Pytamy: czy jest dla kobiet dobre czy złe?”. (R. Morgan (red.), Sisterhood is Powerful: An Anthology of Writings from the Women’s Liberation Movement, Vintage Books, Nowy Jork 1970, s. 520).
[41] Szerzej omówię to w rozdziale trzecim.
[42] W rzeczy samej, po publikacji artykułu o drugim seksizmie wszystkie cztery odpowiedzi zamówione przez redakcję periodyku miały charakter feministyczny. Konserwatystów nie poproszono nawet o komentarz. Stanowi to moim zdaniem znamienny przykład obecnych tendencji w filozofii społecznej i, ogólnie rzecz ujmując, środowisku akademickim.
[43] Tom Digby (T. Digby, Male trouble…, dz. cyt., s. 248) skarży się, że nie precyzuję charakteru tego ataku. Otóż jego charakter zależy od konkretnych poglądów każdego czytelnika.
[44] Mam tu na myśli ortodoksje w ogóle.
[45] K. Clatterbaugh, Benatar’s alleged second sexism, „Social Theory and Practice” 2003, nr 29, s. 211.
[46] Od tamtej pory zorientowałem się, że wiele z nich podniesiono na długo przed latami siedemdziesiątymi. Zob. E.B. Bax, The Legal Subjection of Men (1908), online. Ponieważ autor tej pracy dowodzi, że mężczyźni są — a w każdym razie w czasach jej publikacji byli — podporządkowani zamiast kobiet, nie zgadzam się z konkluzjami jego ataku.
[47] Zob. np. T. Digby, Male trouble…, dz. cyt., s. 247. Zdaniem autora „antyfeminizm jest powszechnym tropem narracji wściekłych mężczyzn”. Następnie dodaje on, że jest to „w przybliżeniu perspektywa”, z której wychodzę.
[48] Powinniśmy również odrzucić jako błędny argument ad hominem potencjalny zarzut, że feminiści nienawidzą mężczyzn — a w każdym razie tych mężczyzn, którzy nie zgadzają się z ich feministycznymi poglądami.
[49] O, ironio! — prof. Digby, który oskarża innych mężczyzn o „wściekłość”, uprzednio zaprzeczał, jakoby feministki nienawidziły płci przeciwnej. Zob. T. Digby, Do feminists hate men? Feminists, antifeminists and gender oppositionality, „Journal of Social Philosophy” 1998, nr 29, s. 15–31.
[50] Tom Digby stosuje podobną taktykę, oczerniając, przez porównanie do rasistów i osób swego rasizmu nieświadomych, przeciwników akcji afirmacyjnej (T. Digby, Male trouble…, dz. cyt., s. 258). Przyznaję, że do oponentów akcji afirmacyjnej (na rzecz czarnoskórych) należą rasiści i osoby na rasizm niewyczulone, jednak istnieje też drugi nurt krytyczny wobec akcji afirmacyjnej, który wywodzi się z przesłanek liberalnych i antyrasistowskich.
[51] Moje poglądy zdążyły już ulec zmianie. Czasami tam, gdzie uprzednio kwestionowałem, czy dany przypadek niekorzystnej sytuacji mężczyzn stanowi konsekwencję dyskryminacji, dodatkowe lektury rozwiewały moje wątpliwości.