Dlaczego złego jest więcej niż dobrego

Przewlekły ból jest wszędzie, nie ma za to przewlekłej przyjemności. Są ludzie, których życiu towarzyszy trwałe poczucie zadowolenia lub satysfakcji, jednak to nie to samo co przewlekła przyjemność. Co więcej, niezadowolenie i brak satysfakcji mogą być równie trwałe jak zadowolenie i satysfakcja; oznacza to, że stany pozytywne nie mają na tym polu przewagi. Są one w istocie mniej stabilne, ponieważ sytuacja może się o wiele łatwiej pogorszyć, niż polepszyć.

Optymista z pewnością podkreśli, że to jednostronny obraz sytuacji — że zazwyczaj oprócz złych rzeczy na istnienie składają się też pozytywy. Jednak choć jest to prawda w odniesieniu do tych ludzi, których życie nie stanowi czystego piekła, egzystencję nawet największych szczęściarzy cechuje przewaga złych aspektów nad dobrymi. Sprawy mają się jeszcze gorzej w przypadku pechowców, z których wielu nie może się poszczycić niemal niczym dobrym.

Nasze życie zawiera o wiele więcej złego niż dobrego po części z uwagi na empiryczne różnice między rzeczami złymi a dobrymi. Przykładowo, najbardziej intensywne przyjemności są krótkotrwałe, podczas gdy najgorszy ból może trwać o wiele dłużej. Na przykład orgazm przemija szybko. Przyjemności gastronomiczne trwają trochę dłużej, jednak nawet gdyby przeciągać rozkosze podniebienia, to po kilku godzinach będzie po wszystkim. Silny ból może się ciągnąć dniami, miesiącami, latami. W rzeczy samej, przyjemności jako takie — nie tylko te najbardziej wyrafinowane — trwają zazwyczaj krócej od cierpienia. Przewlekły ból jest wszędzie, nie ma za to przewlekłej przyjemności. Są ludzie, których życiu towarzyszy trwałe poczucie zadowolenia lub satysfakcji, jednak to nie to samo co przewlekła przyjemność. Co więcej, niezadowolenie i brak satysfakcji mogą być równie trwałe jak zadowolenie i satysfakcja; oznacza to, że stany pozytywne nie mają na tym polu przewagi. Są one w istocie mniej stabilne, ponieważ sytuacja może się o wiele łatwiej pogorszyć, niż polepszyć.

Najgorsze rodzaje bólu są również bardziej intensywne niż najwspanialsze rozkosze. Gdyby ktoś w to wątpił, wystarczyłoby, żeby zadał sobie pytanie, czy przystałby na godzinę najwspanialszych rozkoszy w zamian za godzinę najstraszliwszych tortur. Artur Schopenhauer czyni podobne spostrzeżenie, zachęcając nas do „porówna[nia] doznania zwierzęcia pożeranego przez inne z doznaniami pożerającego” [1]. Zjadane zwierzę cierpi o wiele bardziej i traci o wiele więcej, niż zyskuje osobnik się nim żywiący.

Rozważmy również czasowe ramy kontuzji lub choroby i procesu rekonwalescencji. Zranić można się w ciągu paru sekund. Człowieka trafia pocisk, przewraca się bądź zostaje popchnięty, ma udar mózgu lub zawał. Każde z powyższych (i nie tylko) może skutkować natychmiastową utratą wzroku, słuchu i władzy w kończynie, względnie zaprzepaszczeniem lat pracy włożonych w naukę. Kuracja jest powolna. W wielu przypadkach pełnej sprawności nie udaje się przywrócić już nigdy. Obrażenia powstają natychmiast, ale spowodowane nimi cierpienie może nękać osobę do końca życia. Nawet pomniejsze kontuzje i choroby powstają zazwyczaj o wiele szybciej, niż trwa potem ich wyleczenie. Na przykład przeziębienie pojawia się nagle, po czym układ immunologiczny potrzebuje czasu, by się z nim uporać. Objawy dają o sobie znać z rosnącym natężeniem w ciągu kilku godzin, ale trzeba dni, a nawet tygodni, żeby zupełnie przeminęły.

Są oczywiście przypadłości, w których stan pogarsza się nie gwałtownie, a stopniowo, jednak w zdecydowanej większości przypadków – w tym związanego z wiekiem zniedołężnienia, demencji, chorób nerwowo-mięśniowych i wyniszczenia organizmu przez postępujące nowotwory — nie ma w ogóle możliwości wyleczenia. Ewentualne terapie mają charakter wyłącznie paliatywny. Jeżeli jakaś metoda ma potencjał leczniczy, to pogorszenie stanu jest normą, z którą toczy się walkę, zresztą tylko niekiedy skutecznie. Ponadto miliardy ludzi po prostu nie mają dostępu do terapii ani leczniczych, ani paliatywnych.

Nie powinniśmy sądzić, że stopniowe pogorszenie się stanu zdrowia występuje wyłącznie w przypadku chorób. W rzeczywistości to typowa właściwość przeciętnego ludzkiego życia. Po okresie rozwoju we wczesnym i późnym dzieciństwie [2] przeciętny człowiek rozkwita w młodości. (Pod pewnymi względami szczyt rozkwitu osiąga on tuż przed wiekiem dojrzewania, co skutkuje wielorakim zamętem). Potem, niedługo po dwudziestych urodzinach, rozpoczyna się długi, powolny proces pogarszania się sprawności. Obniżenie zdolności umysłowych można po części zamaskować i zniwelować ciężką pracą lub zdobytą mądrością. Co za tym idzie, przynajmniej w niektórych dziedzinach (choć nie we wszystkich), ludzie osiągają zawodowe bądź ogólne apogeum umysłowe dopiero w późniejszym życiu. Wszystko to odbywa się jednak w kontekście słabnącej sprawności, przynajmniej fizycznej, ale w pewnym stopniu również umysłowej. Włosy siwieją lub zaczynają wypadać; pojawiają się zmarszczki, ciało traci jędrność; mięśnie obrastają tłuszczem, siłę zastępuje słabość; szwankuje wzrok i słuch [3].

Ten rozciągnięty w czasie proces podupadania na zdrowiu cechuje większość naszego życia. Z początku jest on niedostrzegalny, ale z czasem staje się aż nadto wyraźny. Jeżeli na przykład sięgniemy po zdjęcia osoby z różnych okresów jej życia, wyniszczenie postępującym wiekiem staje się oczywiste. Silny, tętniący wigorem młodzieniec stopniowo ustępuje słabemu, niedołężnemu starcowi. Taka seria zdjęć nie napawa optymizmem. Ktoś mógłby tu zaznaczyć, że początkowe stadium postępów wieku nie jest takie straszne. To oczywiście prawda, że jest lepsze, niż to, co czeka nas potem, ale nie znaczy to, że sprawy nie mają się jednak gorzej. Co więcej, ewidentnie trapi to wielu ludzi — i to nie tylko te osoby, które sięgają po rozmaite techniki kosmetyczne, jak farbowanie włosów, zastrzyki botoksu i operacje plastyczne.

Stoimy również na przegranej pozycji pod względem spełniania pragnień i zaspokajania preferencji [4]. Wielu z naszych pragnień nigdy nie udaje się spełnić. Tym samym pragnień niespełnionych jest więcej niż spełnionych. Nawet kiedy jakieś pragnienie uda się zaspokoić, nie dzieje się to natychmiast. Tym samym istnieje okres, w którym nie jest ono zaspokojone. Niekiedy przedział ten jest stosunkowo krótki (jak pomiędzy konstatacją, że chce nam się pić, a ugaszeniem pragnienia), jednak realizacja ambitniejszych pragnień może zająć miesiące, lata lub dekady. Niektóre z ambicji, zrealizowane, okazują się mniej satysfakcjonujące, niż się spodziewaliśmy. Pragniemy konkretnej posady lub marzymy o ślubie z upatrzoną osobą, ale osiągnąwszy swój cel, przekonujemy się, że praca okazuje się mało pasjonująca, a małżonek działa nam na nerwy.

Nawet kiedy zrealizowana ambicja spełnia wszystkie pokładane w niej nadzieje, satysfakcja jest zazwyczaj przejściowa, gdyż spełnione pragnienia skutkują pojawieniem się kolejnych. Niekiedy chcemy więcej tego, co już mamy. Na przykład najadamy się do syta, ale potem stopniowo wraca głód i pragniemy więcej jedzenia. To jednak niejedyny mechanizm działania „kieratu pragnień”. Kiedy udaje nam się regularnie zaspokajać pragnienia niskiego rzędu, pojawia się ich nowy i bardziej wymagający poziom. Zatem ci, którzy nie są w stanie zapewnić sobie podstawowych potrzeb, poświęcają czas na ich zaspokojenie. Osoby, które mają zapewnione nawracające elementarne potrzeby, zaczyna trapić — a one starają się zaspokoić — coś, co Abraham Maslow nazywa „wyższym rodzajem niezadowolenia” [5]. Kiedy ów poziom pragnień udaje się spełnić, ambicje przenoszą się jeszcze wyżej.

Życie stanowi zatem ciąg zmagań. Są w nim chwile wytchnienia, ale kres dążeniom kładzie dopiero nadejście śmierci. Ponadto, co winno być oczywiste, zmagamy się, żeby uniknąć złych rzeczy i pozyskać dobre. W rzeczy samej, niektóre z tych pozytywów polegają zaledwie na chwilowym uśmierzeniu nieprzyjemności. Na przykład sycimy głód i gasimy pragnienie. Warto również zauważyć, że choć negatywy pojawiają się bez żadnego wysiłku z naszej strony, unikanie ich i zdobycie tego, co dobre, wymaga starań. Dla przykładu — ignorancja przychodzi bez trudu, wiedza wymaga za to ciężkiej pracy.

Nawet zakres, w którym nasze pragnienia i cele są spełnione, tworzy złudnie optymistyczne wrażenie tego, jak dobrze się nam w życiu wiedzie. A to dlatego, że formułując pragnienia i cele, stosujemy w istocie formę autocenzury. Choć części z nich nigdy nie udaje się spełnić, jest o wiele więcej potencjalnych pragnień i celów, których nawet sobie nie wyznaczamy, gdyż wiemy, że nie sposób ich zrealizować. Wiemy na przykład, że nie możemy żyć kilkuset lat i że nie jesteśmy w stanie zdobyć biegłości we wszystkich dziedzinach, które nas interesują. Wytyczamy zatem cele, które są mniej nierealistyczne (nawet jeśli wiele z nich jest mimo to cokolwiek optymistycznych). Żywimy więc nadzieję wieść życie według ludzkich standardów długie i zdobyć kompetencje w jednej, być może bardzo wąskiej, dziedzinie. Z powyższego wynika, że nawet gdyby wszystkie nasze pragnienia udało się zaspokoić, a cele osiągnąć, to nasze życie i tak nie byłoby tak udane, jak mogłoby być, gdyby formułowanie naszych pragnień nie było podporządkowane sztucznym ograniczeniom.

Dalszy wgląd w niską jakość ludzkiej egzystencji można również uzyskać, jeśli rozważymy przeróżne cechy, które często uznaje się za składniki dobrego życia, a następnie dostrzeżemy, w jak ograniczonej ilości cechują one nawet najbardziej udaną egzystencję. Na przykład wiedzę i pojmowanie powszechnie uważa się za dobra, a ludzie nierzadko zachwycają się ogromem wiedzy i pojmowania, którym dysponują (niektóre) osoby. Smutna prawda jest natomiast taka, że na spektrum od braku wiedzy i pojmowania do wszechwiedzy nawet najbystrzejsi, najlepiej wykształceni ludzie są zdecydowanie bliżej jego niefortunnego krańca [6]. Rzeczy, których nie wiemy i nie pojmujemy, jest bez liku na tle tych niewielu, które udało nam się zgłębić. Jeżeli wiedza jest czymś dobrym, a my mamy jej tak niewiele, to nasze życie nie jest pod tym względem szczególnie udane.

Podobnie uważamy za dobro długowieczność (przynajmniej jeżeli życie plasuje się powyżej progu minimalnej jakości [7]). Jednak nawet najdłuższe ludzkie życie w ostatecznym rozrachunku przemija szybko. Jeżeli uważamy długowieczność za pozytyw, to życie (pełne werwy) trwające tysiąc lat byłoby o wiele lepsze od śmierci w wieku lat osiemdziesięciu lub dziewięćdziesięciu (zwłaszcza kiedy ostatnie dekady to lata uwiądu i niedołęstwa). Dziewięćdziesięciu latom jest znacznie bliżej do roku niż do tysiąca lat. Jeszcze dalej im do dwóch, trzech tysięcy lub jeszcze dłuższego okresu. Przy założeniu, jeśli wszystko inne jest równe, że dłuższe życie jest lepsze od krótszego, życie człowieka nie wypada pod tym względem szczególnie korzystnie [8].

Nie powinno budzić zdziwienia, że nie dostrzegamy zdecydowanej przewagi złych aspektów życia. Opisane przeze mnie fakty stanowią kluczowe i nieprzezwyciężalne właściwości życia, nie tylko zresztą naszego. Większość ludzi przyzwyczaiła się do swojej kondycji i z tego względu nie dostrzega, jak bardzo jest ona zła. Ich oczekiwania i szacunki odwołują się do owego niefortunnego standardu. Na przykład długowieczność ocenia się w stosunku do najdłużej żyjących ludzi, a nie w odniesieniu do ideału. To samo tyczy się wiedzy, pojmowania, moralnego dobra i wrażliwości estetycznej. Podobnie spodziewamy się, że kuracja będzie trwała dłużej od czasu, w którym doznajemy obrażenia, przez co jakość ludzkiego życia oceniamy w odniesieniu do tej normy, choć nieznośnym faktem egzystencji jest, że jesteśmy — pod tym i innymi względami — na straconej pozycji.

Psychologiczna skłonność do porównywania się z oczywistych względów również nie jest tu bez znaczenia. Jako że wzmiankowane powyżej negatywne właściwości cechują życie każdego człowieka, odgrywają one znikomą rolę przy ocenie jakości własnego życia. To, że najstraszliwszy ból jest intensywniejszy niż najwspanialsze rozkosze i że cierpienie może trwać (i nierzadko trwa) znacznie dłużej od przyjemności, tyczy się każdego człowieka. Wszyscy muszą wkładać mnóstwo starań, by unikać przykrości i wyszukiwać rzeczy pozytywne. Zatem kiedy ludzie oceniają własne życie, porównując je z życiem innych, zazwyczaj pomijają te i inne właściwości.

Wszystko to odbywa się na tle skłonności do przesadnego optymizmu, która sprawia, że i tak chętniej koncentrujemy się na rzeczach dobrych niż złych. Fakt, że nie dostrzegamy, jak złe jest życie człowieka, nie umniejsza wagi argumentów podanych przeze mnie w celu wykazania, że złego jest więcej niż dobrego. Ludzkie życie byłoby o wiele lepsze, gdyby to cierpienie było ulotne, a rozkosz przewlekła; gdyby przyjemności były intensywniejsze od bólu; gdyby naprawdę trudno było się zranić bądź zachorować; gdyby kuracja po ewentualnej kontuzji lub chorobie była szybka; gdyby nasze pragnienia spełniały się natychmiast, a na ich miejsce nie pojawiały się kolejne. Życie człowieka byłoby również nieporównywalnie lepsze, gdybyśmy żyli tysiące lat, ciesząc się doskonałym zdrowiem, i gdybyśmy byli o wiele mądrzejsi, bystrzejsi i dojrzalsi moralnie, niż jesteśmy [9].

David Benatar, Tragedia egzystencji. Niewygodne odpowiedzi na wielkie pytania, TNSA, Kraków 2024.

[1] A. Schopenhauer, W poszukiwaniu mądrości życia…, dz. cyt., s. 260.
[2] Niemniej nawet porządne wychowanie dzieci wymaga włożenia wielkiego wysiłku. Metod niewywiązywania się z tego zadania jest bez liku. Naturalnym rezultatem zupełnego braku wychowania byłby dorosły człowiek o mentalności małego dzikusa, jednak wielorakie błędy rodzicielskie mogą skutkować rezultatem albo niewiele lepszym, albo jeszcze gorszym od braku opieki.
[3] Ktoś mógłby argumentować, że osiągnięcia i większa mądrość średniego wieku z nawiązką rekompensują koszty utraconej do tego czasu sprawności. Nie jest to zupełnie bezzasadna teza, lepiej jednak byłoby, gdybyśmy mogli cieszyć się z korzyści średniego wieku bez zniedołężnienia.
[4] Dalej nie będę rozróżniał między pragnieniami i preferencjami, gdyż obu tyczą się podobne spostrzeżenia.
[5] A. Maslow, Motywacja i osobowość, przeł. J. Radzicki, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009, s. 21.
[6] Abba Eban miał podobno powiedzieć o wrogu, że „jego niewiedza jest encyklopedyczna”. Obelga ta tyczy się w istocie każdego z nas. Abba Eban być może zaczerpnął ją z aforyzmu Stanisława Leca: „On? Posiada encyklopedyczną niewiedzę!”; S.J. Lec, Myśli nieuczesane, dz. cyt., s. 30.
[7] Pisząc „powyżej progu minimalnej jakości”, mam na myśli, że życie jest warte kontynuacji. To niższy próg jakości niż ten, który trzeba osiągnąć, by życie było warte rozpoczęcia. Zob. D. Benatar, Najlepiej — nie urodzić się…, dz. cyt., s. 39–46.
[8] Podobne spostrzeżenia można poczynić o dobru moralnym, doświadczeniach estetycznych oraz innych zdolnościach i cechach.
[9] Oponent mógłby spróbować zlekceważyć treść tego podrozdziału (Dlaczego złego jest więcej niż dobrego), przyjmując którąś z koncepcji subiektywnych kryteriów jakości życia. Na przykład twierdząc, że jeżeli czyjeś życie jest tak dobre, jak uważa wiodąca je osoba, i jeżeli większość ludzi sądzi, że w ich życiu jest więcej dobrego niż złego, to życie większości ludzi zawiera więcej dobrego niż złego. Szkopuł z tym podejściem tkwi w fakcie, że w jego ramach nie jest możliwe, by ludzie się mylili. Są bardziej wyrafinowane subiektywne teorie, które starają się uporać z tą usterką. Na przykład Wayne Sumner (W. Sumner, Welfare, Happiness, and Ethics, Clarendon Press, Oksford 1996) argumentuje na rzecz podejścia, w którym jakość życia (lub „dobrobyt”) jest równa subiektywnej satysfakcji z życia pod warunkiem, że za satysfakcją tą stoją kompetencja i autonomia. Choć nie będę referować jego koncepcji w szczegółach, pozwolę sobie skomentować jej wadę. Otóż ustanawia ona wymagane standardy kompetencji, a zwłaszcza autonomii, na progu, który jest w stanie osiągnąć większość przeciętnie inteligentnych dorosłych ludzi. Nie jest jednak jasne, dlaczego tak właśnie miałoby być. Gdyby istniał gatunek, który cechowałaby o tyle większa autonomia od naszej, o ile nas cechuje większa autonomia od autonomii małych dzieci, to jego członkowie mieliby prawo postrzegać ludzką ocenę satysfakcji z własnego życia jako niespełniającą kryterium autonomii (tak samo jak my sądzimy, że nie spełniają go małe dzieci). W rzeczy samej, mogliby oni wskazać wymienione przeze mnie mechanizmy psychologiczne i przytoczyć je na dowód tego, że ludzie w procesie szacowania własnej satysfakcji z życia są albo niekompetentni, albo nie uwzględniają autonomicznie wszystkich istotnych informacji. Być może nie powinno się lekceważyć decyzji przeciętnych dorosłych ludzi na temat tego, jak winni oni wieść swoje życie, odwołując się do hipotetycznych istot, które cechuje większa autonomia, niemniej zupełnie inną kwestią jest wykazanie, że subiektywna ocena własnej satysfakcji z życia przeciętnego dorosłego człowieka może być błędna, mimo że dysponuje on poziomem autonomii nieodbiegającym od gatunkowej normy.